26 lipca 2016 20:28

Relacja z Woodstock Festival 2016

[img:1] fot. Michał Bigoraj

Chwilę przed tym, jak rozpocząłem pracę nad relacją podsumowującą 22. edycję Przystanku Woodstock, Jurek Owsiak ogłosił, że kolejna także się odbędzie (w dniach 3–5 sierpnia 2017 r., tradycyjnie w Kostrzynie nad Odrą)! Wykrzyknik po ostatnim zdaniu jeszcze do niedawna mógłby dziwić, ale wszyscy, którzy znają historię perturbacji organizacyjnych przy okazji tegorocznego festiwalu, doskonale wiedzą, że jego przyszłość była zagrożona. 

Nad Woodstockiem od dłuższego czasu wisiały czarne chmury, które już podczas samego Przystanku przestały być tylko metaforyczne, ale stały się także dosłowne. Polityczne zawirowania, absurdalne ograniczenia, ekstremalne warunki pogodowe i towarzyszące całości przerażające wieści płynące z Francji i Turcji nie zdołały jednak zniszczyć ducha Najpiękniejszego Festiwalu Świata. Mało tego. One go umocniły jak nigdy!

Nie ma sensu rozpisywać się nad tym, jak „dobra zmiana” chciała wpłynąć na Woodstock. Powszechnie znany jest bowiem stosunek obecnie rządzącej ekipy do Owsiaka i wszelkich jego działań z Przystankiem Woodstock i (nawet!) Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy na czele. Szef fundacji mógł mieć więc uzasadnione obawy, co stanie się przy okazji kolejnych edycji, gdy władze będą miały znacznie więcej czasu, skoro już po kilku miesiącach rządzenia politycy zdążyli zaszkodzić festiwalowi tak wyraźnie! Owsiak dawał do zrozumienia, że to może być ostatni festiwal, choć wprost tego nie stwierdził. Odnosiło się wrażenie, że ma dość wiecznych kłód pod nogami i walki z wiatrakami. W końcu ile można kopać się z koniem? Energia mu jednak wróciła. A jest to przede wszystkim zasługa uczestników festiwalu, którzy pokazali, że nie ma na nich mocnych.

[img:2] Woodstockowicze, fot. Marcin Glądała

Przystanek Woodstock, który, jak wiemy, w tym roku po raz pierwszy (i miejmy nadzieję ostatni) miał rangę imprezy częściowo podwyższonego ryzyka (była to decyzja reprezentującego rząd wojewody lubuskiego), oficjalnie rozpoczął się w czwartek 14 lipca, aczkolwiek pierwsze związane z nim wydarzenia miały miejsce już dzień wcześniej (choćby w Akademii Sztuk Przepięknych – w której to z nocy ze środy na czwartek odbył się koncert Piotra Roguckiego, czy Pokojowej Wiosce Kryszny – w której koncerty trwały już od środy). Po raz pierwszy w historii Przystanku przesunięta została godzina jego rozpoczęcia. Było to spowodowane rzęsistym, padającym od kilkunastu godzin non stop deszczem, którego kolejna kumulacja miała według prognoz przypadać na godzinę 15.00, a więc na moment oficjalnego rozpoczęcia Przystanku. Zaszczytu zagrania koncertu inauguracyjnego miała dostąpić Luxtorpeda. Litza i spółka pojawili się na scenie godzinę później, chwilę po tradycyjnej inauguracji w postaci utworu „Glory, Glory, Alleluja” w wykonaniu Kostrzyńskiej Orkiestry Dętej. Przystanek jak zwykle symbolicznie otworzył… Roman Polański. Ale nie słynny reżyser, a ostatni zawiadowca stacji kolejowej w Żarach, w której Woodstock odbywał się, zanim przeniósł się do Kostrzyna. Niedługo po tym stało się coś niezwykłego. Niebo na chwilę się nad nami zlitowało. To był dobry znak. Pomimo tego, że błoto było dosłownie wszędzie.  

Pierwszego dnia imprezy świetnie potwierdziła się formuła charakteryzująca tegoroczny Przystanek. Nie uświadczyliśmy wprawdzie wielkich gwiazd światowego formatu, ale za to muzyka była różnorodna i na ogół na bardzo wysokim poziomie. Oprócz Luxtorpedy, której jak zwykle bardzo zaangażowany występ z takimi przebojami jak „Mambałaga” czy „Autystyczny” był świetnym – nie tylko pod względem muzycznym, ale i emocjonalnym – otwarciem tego festiwalu, na wyróżnienie w czwartek zasłużył także inny polski zespół – Hey (oprócz nich z krajowych artystów pierwszego dnia wystąpiła także rockowo-funkowa grupa Omni MOdO oraz wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka Marcelina). Legenda naszego rodzimego rocka dała najlepszy występ, jaki widziałem w ich wykonaniu. Owszem, zawsze ceniłem tę grupę, zwłaszcza za znakomite teksty i nietypową charyzmę Katarzyny Nosowskiej, ale wielkim fanem zespołu nigdy nie byłem, nie do końca rozumiejąc jego fenomen. Dali koncert, w którym największe hity przeplatały się z materiałem z ostatniej, tegorocznej płyty „Błysk”. W ich występie rock nadspodziewanie dobrze mieszał się z elektroniką, a Nosowska jak zwykle raczyła nas tym swoim uroczym (choć momentami oczywiście nieco drażniącym i manierycznym) zakłopotaniem. Tym razem było jej o tyle „łatwiej” odegrać taką rolę, że na skutek wypadku (zerwała ścięgno Achillesa upadając na planie wideoklipu) cały koncert zagrała na wózku inwalidzkim.

[img:11] Woodstockowicze, fot. Michał Bigoraj

W pełnym zdrowiu swoje koncerty zagrały za to międzynarodowe gwiazdy pierwszego dnia. Jako pierwsza z nich swój kunszt udowodniła formacja Inner Circle – jeden z najważniejszych zespołów w historii reggae. Kto z nas nie zna absolutnie megapopularnych hitów jak „Sweat (A La La La La Long)”, kapitalny „Games People Play” czy „Bad Boys” ze słynnego filmu o tym samym tytule? Oczywiście tych przebojów także nie zabrakło w Kostrzynie.

[img:15] Woodstockowicze, fot. Marcin Glądała

Taka radosna muzyka była świetną przystawką przed dawką, chciałoby się napisać „starego, dobrego”, rocka w wykonaniu Vintage Trouble. Na festiwalu udowodnili oni, że nie bez powodu wystąpili jako support nieśmiertelnych Rolling Stonesów przed ich słynnym koncertem w londyńskim Hyde Parku (13 lipca 2013 r.) w ramach świętowania 50-lecia spektakularnej kariery Jaggera i spółki. Supportowali zresztą także AC/DC rok temu u nas w Warszawie. Najbardziej w koncert wczuł się wokalista Ty Taylor, który rzucił się w tłum, by dać się ponieść na rękach publiczności. Mi jednak najbardziej do gustu przypadł w jego wykonaniu cover słynnego „With a Little Help form My Friends”, ale nie tego w wersji The Beatles, tylko Joe Cockera, który, jak wiemy, śpiewał go także na oryginalnym Woodstocku w 1969 r.

[img:16] Woodstockowicze, fot. Marcin Glądała

Swój kunszt i niebanalny image pokazali też The Hives. Szwedzki zespół gra bowiem punk rock w sposób, powiedzmy, klasyczny, ale ubrany już bardzo nieklasycznie. Panowie występują bowiem w garniturach, które dodają kolorytu ich występom. Na koncercie zebrała się solidna grupa zdeklarowanych fanów. Podobnie zresztą jak na występie kończących pierwszy dzień nietuzinkowych muzyków meksykańskiego zespołu Molotov, którzy energetyczny rock łączą z metalem i hip hopem.

Niestety ta noc będzie zapamiętana przede wszystkim z innego powodu. W pewnym momencie Jurek Owsiak przerwał występy, by ze sceny powiedzieć o tragicznym zamachu z Nicei. Oczywiście wydarzenia z Francji odbiły się szerokim echem zarówno wśród organizatorów, dziennikarzy, jak i samych woodstockowiczów. Oprócz bowiem ogromnego współczucia i solidarności z ofiarami czuliśmy także pewien niepokój. Jakby bowiem nie patrzeć, Woodstock zawsze będzie stanowić niezwykle łakomy kąsek dla wszelkiej maści terrorystów i szaleńców.

[img:4][img:5][img:6] The Dead Daisies, fot. Michał Bigoraj

W piątek deszcz padał rzadziej, ale co jakiś czas skutecznie przypominał o swojej obecności. Wypogodziło się w najlepszym możliwym momencie, czyli podczas koncertu starych wyjadaczy, niezwykłego zespołu The Dead Daisies, który poprzedzały występy: zwycięzców woodstockowych eliminacji (organizowanych wspólnie przez Fabrykę Zespołów, Fundację WOŚP oraz Kręcioła TV), czeskiego zespołu metalcore’owego The Snuff, grających punk rocka z elementami muzyki celtyckiej… Szwedów z Finnegan’s Hell (laureatów Złotego Bączka, czyli nagrody przyznanej przez publiczność za najlepszy koncert podczas poprzedniej edycji Woodstocku – oni ją dostali za koncert na Małej Scenie) oraz australijskiej formacji Rumjacks, której przesyłany organizatorom materiał (także punk z muzyką celtycką) tak się spodobał, że zaproszono ich do koncertu bez potrzeby udziału w eliminacjach. Wróćmy jednak do Martwych Stokrotek. Formację tworzą muzycy, którzy w swojej karierze występowali m.in. w takich zespołach, jak Mötley Crüe, Foreigner, Thin Lizzy, Whitesnake czy grupie Ozzy’ego Osbourne’a. Czy zatem ich występ wymagał dodatkowej rekomendacji (co ciekawe, sami artyści przypomnieli o swoim muzycznym rodowodzie rozstawiając przed biurem prasowym baner informujący o tym, gdzie grali w przeszłości)? Jak się jednak okazało, dla wielu tak, bo ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu ich występ obejrzała stosunkowo mała grupa ludzi. Nawet ten fakt nie zraził muzyków, którzy byli zachwyceni Woodstockiem do tego stopnia, że jeden z nich przekazał ponoć 10 tys. EURO na Fundację WOŚP. Udało mi się zobaczyć większą cześć występu Johna Corabiego, Douga Aldricha i ich kolegów, ale nie cały. Wprawdzie grupa grała soczyście rockowo z domieszką bluesa i z potężnymi refrenami, a swój autorski materiał miksowała z coverami (m.in. świetnie wykonanym „All Right Now” z repertuaru grupy Free czy „Helter Skelter” Beatlesów), ale w trakcie ich show rozpoczynał się koncert jednego z dwóch zespołów, którego występy w tym roku najbardziej interesowały mnie na Małej Scenie.

Mowa o Oberschlesien, a dodatkową motywacją, by zobaczyć „polski Rammstein” (piszę to z przymrużeniem oka typowym dla samych muzyków), był fakt, że niedługo przed występem miałem przyjemność przeprowadzić wywiad z perkusistą grupy Marcelem Różanką. Koncert śląskiej formacji zgromadził przed Małą Sceną prawdziwe tłumy, które były tam do jego końca, nawet pomimo faktu, że z czasem deszcz na nowo się rozpadał. Dodawał on jednak tylko jeszcze barwniejszej otoczki grającym industrialny metal muzykom, których wielką siłą poza potężnym brzmieniem jest także charakterystyczny wokal oraz język, jakim posługuje się wokalista Michał Stawiński (nie tylko zresztą on). Metal śpiewany po śląsku? Czemu nie!

[img:14] Autor tekstu z Marcelem Różanką z Oberschlesien, fot. Marcin Glądała

Zostańmy jeszcze chwilę przy Małej Scenie, bowiem niedługo po Oberschlesien wystąpił tam inny oczekiwany przeze mnie zespół, dobrze znany woodstockowiczom z poprzednich edycji Przystanku (występował już także na Dużej Scenie oraz tej umiejscowionej w Pokojowej Wiosce Kryszny – w tym roku po raz pierwszy nazwanej Viva Kultura) – Enej. Grupę tę zresztą znają nie tylko bywalcy festiwalu, od lat jest ona jednym z najpopularniejszych zespołów w naszym kraju.Popularność tę w dużej mierze zawdzięcza zwycięstwu w pierwszej edycji programu „Must Be the Music”. Co ciekawe, Obreschlesien zajął drugie miejsce w 4. edycji tego programu. Innym wspólnym dla mnie mianownikiem tych występów był fakt, że z Enej (a konkretnie z Piotrem Sołoduchą i Mirosławem Ortyńskim) także zrobiłem wywiad przed ich koncertem. Występem, który po raz kolejny potwierdził, że zespół znakomicie wypada na żywo. Jego koncert był prawdziwym tyglem muzyki ludowej, folku i rocka. Jego utwory w wersjach na żywo brzmią znacznie zadziorniej i jeszcze bardziej energetycznie niż w nieco wygładzonych wersjach studyjnych. Są też ciekawej zaaranżowane i bardziej rozbudowane. Jednym słowem, jest moc! Nie zabrakło jej też na opisywanym koncercie, na którym oprócz repertuaru z ostatniej płyty („Paparanoja”, 2015 r.) mogliśmy usłyszeć takie hity, jak „Radio Hello”, „Lili” czy „Skrzydlate ręce”. Koncert ten miał też moim zdaniem największą frekwencję ze wszystkich tych, które widziałem na Małej Scenie w całej historii Przystanku Woodstock.

[img:3] Autor tekstu z zespołem Enej, fot. Marcin Glądała

Po tym występie szybko przemieściłem się pod Scenę Dużą, by zobaczyć choć końcówkę występu legendy gothic metalu, włoskiego zespołu Lacuna Coil (nie udało mi się natomiast obejrzeć bardzo dobrego ponoć występu wizytówki – obok Behemotha i Vadera – polskiego death metalu, czyli zespołu Decapitated - laureatów Złotego Bączka z Dużej Sceny). Udało się i miałem okazję podziwiać momentami hipnotyzujący – zwłaszcza w wykonaniu pięknej wokalistki Cristiny Scabbii – występ. Zespół zaprezentował przekrój swej twórczości oraz chóralnie odśpiewany przez pbuliczność „Enjoy the Silence” z repertuaru Depeche Mode.

[img:17] Autor tekstu, fot. Kamil Gawryszek

W ogóle czwartkowa noc to był najlepszy koncertowy fragment Woodstocku, bo w międzyczasie swój występ dali też muzycy Farben Lehre, którzy w wypełnionym po brzegi namiocie w Pokojowej Wiosce Kryszny na scenie Viva Kultura ponad 2-godzinnym występem świętowali swojo 30-lecie.

Najbardziej tej nocy, jaki i chyba podczas całego Przystanku oczekiwałem jednak koncertu Apocalyptiki. Jej występ po raz kolejny udowodnił, że podział na muzykę rozrywkową i poważną jest niejednoznaczny. Fińscy wiolonczeliści to artyści pełną gębą. Ich gra na efektownych instrumentach ociera się o wirtuozerię. Każdy z nich mógłby z powodzeniem zostać muzykiem symfonicznym. Zwłaszcza Perttu Kivilaakso, uważany swego czasu za jednego z najlepszych wiolonczelistów w Europie, z wieloma osiągnięciami na koncie i dożywotnim miejscem w Filharmonii Helsińskiej, który wybrał jednak karierę rockmana. Ich nazwa oczywiście wzięła się stąd, że na początku kariery grali głównie instrumentalne opracowania utworów Metalliki (pierwsza płyta – „Play Metallica by Four Cellos” z 1996 r. zawierała tylko rockowo-wiolonczelowe aranżacje utworów legendarnego zespołu). Nadal sięgają po nie na swoich koncertach (w Kostrzynie choćby „Nothing Else Matters” i „Seek & Destroy”), ale grają także własny repertuar, w którego wykonaniu uczestniczą również gościnnie wokaliści. Aktualnie jest nim Franky Perez, który także wystąpił z nimi na Woodstocku. Za perkusją siedział niezmiennie Mikko Sirén, który swoją grą podkreślał jeszcze bardziej iście gitarowe brzmienie trzech wiolonczel. Muzycy wbili mnie w ziemie swoją interpretacją znanego mi już przecież z ich koncertów „W grocie Króla Gór” Edvarda Griega. Było to chyba najlepszy muzyczny moment całego Przystanku i miał miejsce podczas najlepszego koncertu.

[img:13] Autor tekstu z Jurkiem Owsiakiem, fot. Marcin Glądała

Co ciekawe, po ten sam utwór (w wersji elektronicznej) sięgnął także ostatni artysta, który pojawiał się na Dużej Scenie w drugim dniu. Jakże inny od Apocalyptiki… Był nim Grubson, któremu towarzyszył Sanepid Band. Dla kontrastu był to za to występ, moim zdaniem, najgorszy. Krótka dygresja: podczas tegorocznego Przystanku Owsiak ze sceny komunikował, że na jego festiwalu nigdy nie będzie disco polo. To samo w latach wcześniejszych twierdził na temat rapu i hip hopu. Tymczasem w przeszłości gościł tu już Peja (wprawdzie jako gość Glacy, ale jednak), a w tym roku na Małej Scenie wystąpili choćby Łona i Webber, a na Dużej (uprzedzając nieco fakty) zespół Dilated Peoples, także o te gatunki zahaczający. Sam Grubson, choć wprawdzie jego twórczość utrzymana jest głównie w stylistyce raggamuffin (inna sprawa, że polskie reagge w porównaniu do jamajskiego na ogół wypada blado), porusza się jednak na pograniczu rapu i hip hopu. Oglądając i słuchając jego występ po Apocalyptice, czułem się tak, jakbym mecz z Primera Divison przełączył na Ekstraklasę. Niemniej, co pokazała reakcja i liczba publiczności oraz fakt nagrodzenia artysty Złotym Bączkiem (Mała Scena) za rok ubiegły, taki rodzaj muzyki ma wielu odbiorców na Woodstocku. Cóż, ja się do nich nie zaliczam i mimo wszystko uważam, że dopuszczenie takich wykonawców to jest pewna niekonsekwencja organizatorów.

 A skoro już przy kulisach jesteśmy, to warto wspomnieć, że w tym roku nie tylko dziennikarze mogli spotkać się z zespołami. Wiele gwiazd było dostępnych także dla fanów, zarówno tych, którzy wygrywali nagrody w konkursach sponsorów i partnerów festiwalu , jak i innych, którym udało się dostać do wykonawców (obowiązywała zasada „kto pierwszy, ten lepszy”). Zapytany przeze mnie Jurek Owsiak, dlaczego takiej możliwości nie było przedtem, a pojawiła się w tym roku, odparł, że inspiracją były liczne prośby fanów.

W pewnym momencie muzyka zeszła jednak na dalszy plan. Punktualnie o godzinie 22.00, zaraz po koncercie Decapitated, z głośników ze sceny popłynęła „Marsylianka”, a publiczność ułożyła imponującą trójkolorową flagę, podnosząc do góry specjalnie przygotowane kartki w kolorach białym, niebieskim i czerwonym. Akcję poprzedziła minuta ciszy. Był to piękny i wzruszający gest solidarności z Francją. Całość robiła spektakularne wrażenie niewymagające komentarza. Niestety, komentarze pojawiały się wcześniej tego wieczoru za sprawą wydarzeń w Turcji. O, jak się później okazało, nieudanym zamachu stanu w Turcji Owsiak także mówił ze sceny. Czarna seria. Strach było myśleć, co przyniesie sobota.

Każdy uczestnik Woodstocku doskonale zna powiedzenie: „Zaraz będzie ciemno” – najczęściej słyszane hasło na Przystanku (podobnie zresztą jak odpowiedź na nie, którym jest: „Zamknij się”). Warunki pogodowe tegorocznego festiwalu sprawiły jednak, że większą popularnością cieszyła się parafraza tego hasła autorstwa samego Owsiaka, czyli: „Zaraz będzie ciepło”. I istotnie. Ciepło zrobiło się na dobre w sobotę, w ostatnim dniu festiwalu. Koncerty na Dużej Scenie otworzyła zwycięska w polskich eliminacjach formacja Aarch A. Po nich swój show zaprezentowała mająca coraz mocniejszą pozycję na krajowym rynku grupa Cochise, w której rolę wokalisty pełni popularny aktor Paweł Małaszyński. Kolejnym zespołem, który żegnał publiczność, był grający melodyjnego rocka holenderski Kensington. O stosunkowo dużej popularności grupy w naszym kraju świadczyć może choćby ich występ z okazji ostatniego Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

[img:7] [img:8] [img:9] DragonForce, fot. Michał Bigoraj

Dla mnie najbardziej wyczekiwanym zespołem trzeciego dnia był jednak nietuzinkowy DragonForce. Panowie mają bowiem przyznane przez wielu miano najszybszego zespołu świata. Chodzi o szybkość zwłaszcza gry na gitarach, ale co bardzo ważne, niezwykłej prędkości towarzyszy także wyborna sprawność techniczna! Co prawda taka stylistyka sprawia, że większość utworów jest podobnie zaaranżowanych, ale to że zespół zaprezentował nam „best of” (m.in. utwór „Heroes of Our Time”, ale też kapitalny w ich wykonaniu evergreen muzyki rozrywkowej „Ring of Fire”) swojej kariery, zrekompensowało ten fakt. Ich stylowi najbliżej jest chyba do speed (nomen omen) metalu. Podczas koncertu w Kostrzynie mogliśmy także usłyszeć elementy heavy metalu, power metalu, thrash metalu czy hard rocka.

Muzycy DragonForce pochodzą aż z pięciu krajów! Mi, jak zwykle przy okazji ich występów, zaimponował pochodzący z Hongkongu gitarzysta Herman Li (z którym zresztą miałem okazję chwilę porozmawiać przed koncertem), który wraz z Anglikiem Samem Totmanem (obaj są zresztą założycielami zespołu) być może tworzy najszybszy duet gitarzystów świata. Wprawdzie ich niezwykła szybkość i imponujące riffy to znak rozpoznawczy zespołu, ale w jego grze istotne są także perkusja (Gee Anzalone szalał za swym zestawem cały czas, niemal jak Zwierzak z Muppetów), bas, instrumenty klawiszowe (w tym także keytar – czyli połączenie gitary z keyboardem) oraz wokal Marca Hudsona przypominający trochę Bruce’a Dickinsona z Iron Maiden. Wszystko to robiło bardzo duże wrażenie.

Na większości woodstockowiczów jeszcze większe wrażenie zrobiła być może największa i najbardziej wyczekiwana gwiazda tegorocznego Przystanku, zespół Bring Me the Horizon. Ich popularność już dawno wykroczyła poza Wielką Brytanię, w której zaliczani są do ścisłej czołówki. Grają oni mieszankę rocka i metalu, a ich znakiem rozpoznawczym jest duża melodyjność i „przebojowość” oraz charakterystyczny emocjonalny wokal Olivera Sykesa. Stał się on zresztą głównym obiektem westchnień fanek, których nie brakowało pod sceną. Trzeba mu też oddać, że miał świetny kontakt z publiką, którą skutecznie namówił do kucnięcia i podskoku. Ten koncert zgromadził być może największą widownię podczas całego Woodstocku. W swoim występie Bring Me… zagrali większość swoich hitów, których odbiór był bardzo entuzjastyczny. Także dlatego że koncertowi towarzyszyła efektowna oprawa w postaci licznych efektów pirotechnicznych czy animacji.

Po takiej petardzie nastąpiło rozluźnienie – na scenę weszli wspomniani wcześniej oldschoolowi hiphopowcy z Dilated Peoples, którzy przyznali, że był to dla nich występ przed największą publicznością w karierze. Zresztą takie deklaracje na Przystanku Woodstock słyszy się od większości artystów.

[img:10] Tarja Turunen, fot. Michał Bigoraj

Po nich swój koncert dała nam zjawiskowa Tarja Turunen. Miałem przyjemność poznać byłą wokalistkę zespołu Nightwish przy okazji konferencji prasowej. Okazała się uroczą, skromną i, co było wiadome już wcześniej, przepiękną kobietą. Czarujący był także koncert, choć i w nim zdarzyły się wpadki. Operowy głos Tarji (śpiewa sopranem lirycznym, ukończyła Akademię Sibeliusa) nie zawsze bowiem dobrze współgrał z towarzyszącą mu muzyką. Czasem można było odnieść wrażenie, że wokal sobie, a instrumenty sobie, a aranżacja utworów jest wykonana trochę na siłę. Niemniej głos Tarji był urzekający, czysty i umiejętnie wykorzystywany na różnych rejestrach. Całość oscylowała na pograniczu metalu symfonicznego i gotyckiego. Oprócz własnego repertuaru oraz utworów Nightwish wokalistka zaśpiewała też m.in. „Supremacy”, znane nam z twórczości zespołu Muse. W zupełnie inną muzyczną podróż zabrali nas za to panowie z Living Colour (jeden z nich – Doug Wimbish pojawił się także gościnnie na koncercie Tarji). Zespół uchodzi za jednego z prekursorów tzw. stylu crossover, czyli łączenia i mieszania różnych gatunków, np. rocka, jazzu czy funky. Ich koncert był wielobarwnym widowiskiem, stanowiącym świetną pointę muzycznej różnorodności całego Przystanku. Cover „Sunshine of Your Love” legendarnego Cream mam ciągle w głowie. Równie efektowanie wypadał jakże wymowny w tym miejscu „Should I Stay or Should I Go” The Clash.

[img:12] Autor tekstu z zespołem Living Colour, fot. Marcin Glądała

Piękne było także zakończenie festiwalu, choć i ono okazało się nietypowe względem tego, co mogliśmy uświadczyć w minionych latach. Tym razem głównodowodzącym nie był Piotr Bukartyk, a Zenek z zespołu Kabanos. To bowiem ta grupa prowadziła w tym roku warsztaty muzyczne na Akadami Sztuk Przepięknych. Wraz z muzykami Kabanosa, którzy dali krótki akustyczny koncert na scenie, pojawili się uczestnicy tych warsztatów, by wspólnie odśpiewać kilka utworów, w tym oczywiście jeden z hymnów Woodstocku, którym jest skomponowany przez Bukartyka „Z tyłu chmur”. Przy tej okazji Owsiak wygłosił być może najdłuższy, a już na pewno najbardziej upolityczniony w dziejach Woodstocku monolog, w którym – oprócz oczywiście słów pochwalnych wobec uczestników (entuzjastycznie bawiących się na koncertach i generalnie jak zwykle zachowujących się imponująco pokojowo, wesoło i bezpiecznie), atmosfery, bezpieczeństwa i całego Przystanku – nie zostawił suchej nitki na obecnej władzy. Jego słowa były tak wymowne, że niektórzy z publiczności zamiast atrap słynnych samolotów Iskra (które zawsze przelatywały nad Woodstockiem w momencie jego rozpoczęcia, a których w tym roku ze „względów bezpieczeństwa” zabrakło) widzieli wrak tupolewa. Cóż. To Owsiak jest tu szefem. Swoją robotę wykonuje bardzo dobrze. Dlatego ufam, że wie, co robi, tym bardziej, że przebieg Woodstocku absolutnie potwierdził absurdalność nadania mu rangi imprezy podwyższonego ryzyka. Wszelkiego rodzaju wykroczeń było mniej niż w ciągu trzech dni w mieście o ok. 400–500 tys. populacji. Mniej także niż w zeszłych latach. Inna sprawa, że fatalna pogoda, medialna nagonka i napięta polityczna atmosfera przed festiwalem sprawiły, że w tym roku publiczności było mniej niż w latach poprzednich. Ci, którzy dotarli, mniej ochoczo przychodzili też pod Dużą Scenę ze względu na nie tylko deszcz i chłód, ale i fakt, że nie można było tam wnieść piwa! Dotyczyło to także Małej Sceny. A na płatnym polu namiotowym Toi Camp absurd sięgnął zenitu, bowiem sprzedawano na nim piwo, ale… pić je zezwolono tylko w mini ogródku w miejscu zakupu i nie można było go także wynieść poza teren campingu. Inna sprawa, że dla chcącego nic trudnego…

[img:18] Autor tekstu, fot. Kamil Gawryszek

Poza Toi Campami (dwoma) funkcjonowały jak zawsze punkty gastronomiczne, wioski piwne (nadal z idiotycznym obowiązkiem kupowania żetonów na piwo), pasaż handlowy, punkty usługowe i konsultacyjne oraz te, w których można było oddać krew, rozgrywki piłkarskie (przez zaprezentowanie tzw. sektorówki w trakcie jednego z koncertów podziękowano Polskiej Reprezentacji Piłki Nożnej za jej występ na Euro 2016) i inne formy aktywności. Swoje miejsce miała też wioska motocyklowa, tradycyjnie odbyła się także parada motocyklistów. Specjalne strefy mieli również partnerzy Woodstocku: Play (w jego strefie było można m.in. oglądać koncerty na specjalnym telebimie) oraz Allegro, jak co roku promujące działania ekologiczne i posiadające koło widokowe, z którego dało się obejrzeć przepiękną panoramę Woodstocku z wysokości ponad 30 metrów. Nowością była za to Scena Lecha, która znajdowała się w jednej z wiosek piwnych, a na której chyba największym echem odbył się koncert zespołu Alcoholica, który podobnie jak „koledzy” z Apocaliptyki swoja nazwę zawdzięcza graniu coverów Metalliki. W Kostrzynie ponadto zaprezentowali także autorski materiał ze swojej zbliżającej się płyty.

[img:19] Duża Scena nocą, fot. Michał Bigoraj

Warto w tym miejscu przypomnieć, że nieustanne koncerty na czterech (a nawet pięciu, licząc scenę na ASP) scenach jednocześnie (Duża, Mała, Viva Kultura, Lecha) sprawiły, iż niemożliwością było zobaczenie wszystkich, a nawet większości występów. A na uwagę zasługują też np. występy zespołów Łzy (świętującego swoje 20-lecie) czy Poparzonych Kawą Trzy, które pod Małą Sceną zgromadziły imponującą widownię. Tradycyjnie aktywne były organizacje pozarządowe, odbywały się liczne happeningi czy akcje wspierające ratowanie życia oraz walkę z problemami społecznymi. Jak co roku działały miejsca wyodrębnione (teoretycznie) dla społeczności, ideologii czy religii, a najważniejszą z nich była jak zawsze wspomniana wielokrotnie Pokojowa Wioska Kryszny, utożsamiana z miejscem refleksji duchowej oraz wegańskiej strawy. Stanowiska mieli też przedstawiciele rzecznika praw obywatelskich i Monaru. Bardzo ważnym punktem programu były spotkania z gośćmi na Akademii Sztuk Przepięknych. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie ciekawe, mądre i, co oczywiste, pełne humoru spotkania z Jerzym (w czwartek) i Maciej Stuhrem (w sobotę). Oprócz nich gośćmi byli m.in. Janina Ochojska i Andrzej Seweryn wraz z twórcami filmu „Ostatnia rodzina” poświęconego Zdzisławowi i Tomaszowi Beksińskim. Odbyły także warsztaty i występy kabaretowe. Swój występ na ASP dał także Teatr Capitol, wystawiając „Przekręt Niedoskonały”.

[img:20] Autorzy po pracy, fot. Autor nieznany

Łatwiej jest opisać Przystanek Woodstock niż go podsumować. Żadne bowiem słowa nie oddadzą magii tego festiwalu, który należy przeżyć zarówno po raz pierwszy, jak i kolejny. Cieszmy się, że cały czas mamy taką możliwość!

Autor tekstu: Michał Bigoraj
Zdjęcia: Michał Bigoraj, Marcin Glądała i inni

reklama
Copyright © INFOMUSIC 2017
Szanowny Czytelniku
 
 
Aby dalej móc dostarczać Ci coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać Ci coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na lepsze dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Poufność danych jest dla INFOMUSIC.PL niezwykle ważna i chcemy, aby każdy użytkownik portalu wiedział, w jaki sposób je przetwarzamy. Dlatego sporządziliśmy Politykę prywatności, która opisuje sposób ochrony i przetwarzania Twoich danych osobowych. 
 
 
25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (określane jako "RODO", "ORODO", "GDPR" lub "Ogólne Rozporządzenie o Ochronie Danych"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować Cię o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich będzie się to odbywało po dniu 25 maja 2018 roku. Poniżej znajdziesz podstawowe informacje na ten temat.
 
Kto jest administratorem Twoich danych osobowych?
 
Administratorem, czyli podmiotem decydującym o tym, jak będą wykorzystywane Twoje dane osobowe, jest INFOMUSIC. Rejestr firm: INFOMUSIC z siedzibą w Gdańsku przy ul. Zielona 20/14  80-746 Gdańsk, Nr ewidencyjny: 112588, Numer VAT: NIP PL 584 2259505, REGON 192 886 210.  Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w naszej Polityce prywatności 
 
 
Jakie dane są przetwarzane ?
 
Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, w tym stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności udostępnianych przez INFOMUSIC,w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez nas oraz naszych Zaufanych Partnerów.
 
Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych osobowych?
Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych osobowych w celu świadczenia usług, w tym dopasowywania ich do Twoich zainteresowań, analizowania ich i doskonalania oraz zapewniania ich bezpieczeństwa jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie. Taką podstawą prawną dla pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. 
 
Komu udostepniamy Twoje dane osobowe?
 
Twoje dane mogą być udostępniane w ramach grupy portali INFOMUSIC.PL. Zgodnie z obowiązującym prawem Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie, np. agencjom marketingowym, podwykonawcom naszych usług oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa np. sądom lub organom ścigania – oczywiście tylko gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną. 
 
Pełna treść w polityce prywatności
 
Gdzie przechowujemy Twoje dane?
Zebrane dane osobowe przechowujemy na terenie Europejskiego Obszaru Gospodarczego („EOG”), ale mogą one być także przesyłane do kraju spoza tego obszaru i tam przetwarzane. 

 
Jakie masz prawa?
 
Prawo dostępu do danych:  
W każdej chwili masz prawo zażądać informacji o tym, które Twoje dane osobowe przechowujemy. Aby to zrobić, skontaktuj się z INFOMUSIC.PL– otrzymasz te informacje pocztą e-mail. 
 
Prawo do poprawiania danych: 
Masz prawo zażądać poprawienia swoich danych osobowych, jeśli są one niepoprawne, a także do uzupełnienia niekompletnych danych.  Jeśli masz konto w INFOMUSIC.PL lub konto portalach grupy INFOMUSIC.PL, możesz edytować swoje dane osobowe na stronie swojego konta. 
 
Szczegółowe informacje dotyczące Twoich praw znajdują się w Polityce prywatności 
 
Dlatego też proszę naciśnij przycisk „ZGADZAM SIĘ, PRZEJDŹ DO SERWISU" lub klikając na symbol "X" w górnym rogu tego oka, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych zbieranych w ramach korzystania przez ze mnie z Usług  INFOMUSIC, w tym ze stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności, udostępnianych zarówno w wersji "desktop", jak i "mobile", w tym także zbieranych w tzw. plikach cookies przez nas i naszych Zaufanych Partnerów, w celach marketingowych (w tym na ich analizowanie i profilowanie w celach marketingowych). Wyrażenie zgody jest dobrowolne i możesz ją w dowolnym momencie wycofać.
 
Pełny regulamin i Polityka prywatności znajduje sie pod poniższym linkiem. Prosimy o zapoznanie się z dokumentem. https://www.infomusic.pl/page/rodo 
 
Zgadzam się, przejdź do serwisu Nie teraz