Britney Spears "Glory" (recenzja)
Britney Spears bezsprzecznie stanowi jedną z moich pierwszych muzycznych miłości, zwłaszcza tych spod szyldu muzyki pop. Nie ukrywam, że do dzisiaj najbardziej pierwsze z jej albumów i choć nowe wydawnictwa nie przynoszą mi już takiej radości, to jednak nieustannie śledzę bieżącą twórczość księżniczki popu.
Pomimo niekoniecznie pozytywnej passy albumowej z ostatnich lat, trudno pominąć wydawnictwa Britney, gdy już się ukazują. Tym mocnej, gdy w internecie szaleją całkiem pozytywne opinie na temat krążka. "Glory" przez wiele osób opisywany jest jako powrót księżniczki pop do formy. Album otwiera delikatne "Invitation", brzmiące tak, jakby wokalistka nieśmiało zapraszała nas do zapoznania się z jej nowym dziełem. Następnie przychodzi pora na singlowe "Make me..." wykonane w kolaboracji z G-Eazy, jednak naprawdę ciekawie zaczyna się robić przy "Private Show" Britney wkracza tutaj w muzyczne regiony, w których jeszcze nie mieliśmy jej okazji usłyszeć, to także piosenka ciekawa ze względu na wokalne eksperymenty Britney.
W balladowe klimaty przeniesiemy się za sprawą „Man on the Moon” z delikatnymi dźwiękami, przy których nietrudno się rozmarzyć. Do bardziej elektronicznych dźwięków Britney wraca w "Just Luv Me", ta piosenka co prawda także należy zdecydowanie to tej spokojniejszej części albumu, ale trudno jej odmówić tego, że wpada w ucho. Po dawce spokojnych melodii, przyszedł czas na coś bardziej żwawego i w pełni realizuje to "Clumsy" z prawdziwym klubowym bitem i chórem na dokładkę. Wcale nie zdziwię się, jeśli ten kawałek zagości na niejednej imprezie rozgrzewając parkiet. Dźwięki i wokal Britney z "Do You Wanna Come Over" przypominają mi momentami "I'm A Slave 4 U". Śmiało można powiedzieć, że właśnie od tego momentu ten album zaczyna przyciągać coraz mocniej.
Spora niespodzianka czeka nas przy "Slumber Party", piosenka obdarzona została bowiem rytmami w których dosłuchać możemy się reggae. Jeśli szukacie utworu idealnego do rytmicznego bujania się, to właśnie go znaleźliście. Tęskniących za nieprzetworzonym elektronicznie wokalem ucieszy "Just Like Me" z gitarą akustyczną w tle. Nie obejdzie się jednak i bez delikatnej dawki elektroniki. Kolejna porywająca nas do podrygiwania piosenka to „Love Me Down”, przed zamknięciem albumu czeka nas jeszcze nieszczególnie się wybijające "Hard To Forget Ya" oraz bardzo udane "What You Need" w którym Britney po raz kolejny eksperymentuje ze swoim głosem. Jeśli zdecydujemy się sięgnąć po wersję deluxe wydawnictwa, otrzymamy pięć dodakowych piosenek, z którymi warto się zapoznać, bo w zasadzie każda z nich zasługuje na to, by znaleźć się na pełnoprawnym albumie.
"Glory" to pełen różnych muzycznych odcieni album, który pokazuje, że Britney w dalszym ciągu ma w głowie wiele ciekawych pomysłów. Dziewiąta płyta w dorobku Amerykanki nie znudzi się po pierwsyzm razie, wprost przeciwnie, skłoni do jej zapętlania, po to by sprawdzić w pełni co nam oferuje. Po tylu latach można powiedzieć - nareszcie Britney nagrała coś z czym warto zapoznać się w całości. Wykorzystując doskonale znane patenty, za sprawą pomieszania popu, R&B i elektroniki, otrzymujemy album, który absolutnie nie jest najlepszy w jej dyskografii i daleko mu do jej pierwszych dokonań, ale otwiera przynajmniej drzwi, wskazując, że tytuł Księżniczki popu nie jest przebrzmiałym. Czekam na ciąg dalszy.
1.Invitation
2. Make Me… (feat. G-Eazy)
3. Private Show
4. Man On The Moon
5. Just Luv Me
6. Clumsy
7. Do You Wanna Come Over?
8. Slumber Party
9. Just Like Me
10. Love Me Down
11. Hard To Forget Ya
12. What You Need
Autor recenzji: Monika Matura
Ocena: 5/6
Warto posłuchać: "Man On The Moon", "Private Show", "Do You Wanna Come Over"