Little Mix - "Glory Days" (recenzja)
Ile płyt można mieć na swoim koncie, gdy karierę rozpoczęło się w 2011 roku? Dwie? Błąd. Przez pięć lat działalności można nagrać spokojnie cztery płyty. Co jednak ważniejsze wcale nie musi się to wiązać ze spadkiem ich jakości. Little Mix stanowią tego doskonały przykład.
Dziewczyny były pierwszą grupą wokalną, która wygrała brytyjską edycję X Factor. Nie od dzisiaj wiemy, że ten program to prawdziwa kopalnia diamentów, wystarczy wspomnieć takie nazwiska, jak Leona Lewis, Olly Murs czy w końcu One Direction by docenić to, ile wniósł do współczesnej muzyki popularnej. W odniesieniu do Little Mix nie jest inaczej, ta grupa od kilku lat dostarcza nam wpadających w ucho kawałków, od których trudno się uwolnić. Znaczący może być tytuł albumu "Glory Days". Czy rzeczywiście to już czas na ich dni chwały?
Album otwiera przebojowe "Shout Out to My Ex", którym Perrie Edwards rozlicza się ze swoim byłym chłopakiem Zaynem Malikiem. Wspomniany singiel to prawdziwa petarda. Właśnie takiego powrotu mogliśmy wszyscy oczekiwać. Po tak energetyzującym wstępie zwalniamy w "Touch" z lekką naleciałością R&B. Nie od dzisiaj wiemy, że dziewczyny uwielbiają klimaty bliskie komediom dla nastolatków i właśnie z tym kojarzy mi się "F.U", które śmiało odnalazłoby się również w musicalu. Wokalistki chętnie bawią się też konwencjami w niegrzecznym "Oops" w duecie z Charliem Puthem. Album wciąga jednak najmocniej przy pierwszych dźwiękach "You Gotta Not" z doskonałym, pełnym radości refrenem. To zdecydowanie pretendent do kolejnego singla. "Down &Dirty" ze sporą ilością elektroniki świetnie sprawdziłby się natomiast na soundtracku do "Szybkich i wściekłych".
Tyle się dzieje, a my jesteśmy dopiero lekko za połową, tutaj czeka nas jeszcze między innymi orzeźwiające "Power", któremu niedaleko do rockowego pazura. To piosenka, która doskonale ukazuje zdolności wokalne dziewczyn oraz ich umiejętność współpracy. Każda z nich ma swoje miejsce i czas na to, by się zaprezentować. Nigdy nie dochodzi do wzajemnego przytłaczania się. To właśnie sprytne połączenie ich głosów świadczy o ich sile. W "Your Love" dostajemy coś na kształt ballady, jednak prawdziwie spokojny kawałek to dopiero "Nobody Like You". Dziewczyny nie na długo pozostają na szczęście w rzewnych klimatach i śmiało wykrzykują co naprawdę myślą w "No More Sad Songs". Przed końcem rozbuja nas jeszcze "Private Show". Wieńczący standardową wersję albumu "Nothings Else Matters" przynosi na myśl dokonania takich girslbandów jak chociażby All Saints. Jeśli skusicie się na wersję deluxe otrzymacie trzy dodatkowe piosenki w tym wersję akustyczną "Touch". Nad tym czy warto zapoznać się z bonusami długo nie trzeba się zastanawiać bo "Beep Beep" i "Freak" szybko wpadają w ucho.
Tytuł nowego albumu nie jest przesadzony. Dziewczyny stanęły na wysokości zadania i znowu stworzyły płytę, której naprawdę dobrze się słucha. Jeśli muzyka popularna kojarzy Wam sie wyłącznie z łatwymi i wpadającymi w ucho piosenkami, to posłuchajcie dokonań tych Pań, aby przekonać się, że głos może być tutaj równie istotny. Już poprzednim albumem dziewczyny udowodniły na co ich stać, wydawało mi się wtedy, że to najlepszy album w ich karierze, ale skąd mogłam widzieć, że w rok później znowu będę się nad tym zastanawiała? Ta płyta jest podobno do poprzedniczki, ale nie można mówić o zjadaniu własnego ogona, raczej o podążaniu wytyczoną ścieżką.
Tracklista:
1.Shout Out To My Ex
2.Touch
3.F.U.
4.Oops (feat. Charlie Puth)
5.You Gotta Not
6.Down & Dirty
7.Power
8.Your Love
9.Nobody Like You
10.No More Sad Songs
11.Private Show
12.Nothing Else Matters
13.Beep Beep [Deluxe]
14.Freak [Deluxe]
15.Touch (Acoustic) [Deluxe]
Recenzowała: Monika Matura
Ocena: 5,5/6
Warto posłuchać: "Down & Dirty", "Power", "Shout Out To My Ex"