
RELACJA: Green Day w Tauron Arena Kraków
21 stycznia w krakowskiej Tauron Arenie wystąpił zespół, którego nie trzeba przedstawiać żadnemu fanowi rocka i chociaż wielu spiera się o ich przynależność gatunkową, to kwestią niezaprzeczalną jest że od lat serwują swoim fanom potężną dawkę energii i zaangażowany w politykę przekaz.
Sobotni koncert mógłby stanowić zobrazowanie zdania - Punk's Not Dead, panowie z Kalifornii doskonale dowiedli tego swoim występem.Niektórzy twierdzą jednak, że z albumu na album coraz bliżej im raczej do pop rocka niż punk rocka. Ja zostawię ich jednak w szufladce rocka i to w naprawdę doskonałej odsłonie. Kiedy około godziny 20:00 w sobotni wieczór na hali Tauron Areny rozbrzmiały dźwięki "Bohemian Rhapsody" ciarki pojawiły się na moich rękach, bo oto czułam, że zaczyna się coś wspaniałego i tak właśnie było. Po przeboju Queen pora na kultowe "Blitzkrieg Bop" przy dźwiękach którego na na scenie pojawił się wielki różowy królik, gwiazda wieczoru wkroczyła na scenę przy akompaniamencie intra z "The Good, the Bad and the Ugly" i wtedy zaczęło się na dobre.
Koncert otwarło "Know Your Enemy" zakończone wybuchem pirotechnicznym, po którym panowie płynnie przeszli w "Bang Bang" pochodzące z nowego albumu, właśnie wtedy w tle pojawiła się okładka tego wydawnictwa. Usłyszeliśmy także tytułową piosenkę z nowego krążka "Revolution Radio". Po tych nowościach przenieśliśmy się na chwilę w okolice 2004 roku i albumu "Amercian Idiot" reprezentowanego przez "Holiday", "Letterbomb" oraz "Boulevard of Broken Dreams ". Tak zaczęła się podróż poprzez epoki w wykonaniu Green Day. Usłyszeliśmy między innymi "Longview" z albumu "Dookie", które wykonane zostało wspólnie z fanką. Poszło jej tak dobrze, że Billy Joe upominał się humorystycznie o mikrofon.Tego wieczoru swoje pięć minut miał również fan, który mógł popisać się swoimi zdolnościami gry na gitarze, zrobił ona na wokaliście takie wrażenie, że postanowił mu on podarować swoją gitarę. Na setliście nie zabrakło też "Basket Case" czy "She" z wcześniej wspomnianego "Dookie". Narzekać nie mogli również fani albumu "Nimrod", który też doczekał się sporej ilości piosenek. Przekrojowo usłyszeliśmy niemal całą dyskografię.
Przez cały koncert Billy Joe Armstrong zachęcał publiczność do wspólnego śpiewania i wznoszenia okrzyków, co zgromadzeni fani czynili chętnie śpiewając nie tylko refreny. Tej nocy pokazom pirotechnicznym nie było końca, co świetnie współgrało z atmosferą na scenie i na widowni. Lider formacji kilkakrotnie wypowiadał się również przeciwko nienawiści, seksizmowi czy rasizmowi, padło też kilka niepochlebnych słów w stronę prezydentury Trumpa. Sobotni wieczór na długo zostanie w mojej koncertowej pamięci przede wszystkim za sprawą ogromnej dawki pozytywnej energii, pasji i show, te trzy składowe stały się gwarantem świetnej zabawy.
Autor: Monika Matura