Amaranthe - "Maximalism" (recenzja)
Dokonania Amaranthe powinien znać każdy, kto uwielbia muzyczne eksperymenty, a zwłaszcza ten, kto od zawsze marzył o udanym mariażu muzyki metalowej, elektronicznej i popu. Brzmi to nieprawdopodobnie? A jednak jest prawdziwe. Właśnie takie gatunki próbuje w swojej muzyce łączyć od sześciu lat szwedzki zespół.
W dokładnie dwa lata po wydaniu ostatniego albumu i po blisko pięciu latach od wydania debiutu, Amaranthe wracają z czwartą płytą w ich dorobku. Czy album rzeczywiście zasługuje na chlubną nazwę "Maximalism"? Otwierające album "Maximize" to typowe dla tego zespołu granie. Mamy mocne uderzenie i delikatny wokal Elize. Nie zabrakło także dwóch męskich głosów towarzyszących wiernie tej pani. Singlowy "Boomerang" to piosenka, która może spędzić sen z powiek niejednemu konserwatywnemu fanowi metalu. Na dzień dobry otrzymujemy tutaj bowiem mocne elektroniczne uderzenie. Piosence dość blisko do dokonań pokroju „Electroheart” z „The Nexus”. Utwór szybko wpada w ucho i zdaje się stanowić godnego reprezentanta płyty. Do grona jednej z najdelikatniejszych, pod względem dźwięków, piosenek zalicza się "That Song" z blisko popowymi motywami. Jeśli dodać do tego teledysk na którym Elize tańczy niczym Lady Gaga lub Britney Spears, niewiele brakuje byśmy przez chwilę pomyśleli, że mamy do czynienia z popową kapelą. Refren spełni się natomiast najpewniej podczas wspólnego śpiewania na koncertach. Utwór, całkiem słusznie jak się zdaje przypomina nam momentami "We Will Rock You" Queen.
Do metalowych meandrów wraca jednak "21" i tutaj ponownie swoje pięć minut będzie miał każdy z wokalistów. Mnóstwo energii daje także "On The Rocks", kto zatęsknił za bardziej melancholijną stroną Amaranthe otrzyma tutaj kilka spokojniejszych kawałków pokroju "Limitless" wypełniony po brzegi elektroniką. Dla niektórych może być to moment nie do przejścia, ale ostatecznie wypada całkiem przyjemnie. Jeśli wolicie szybsze tempo zapraszam do "Fury", który pędzi na złamanie karku, a w niczym nie ustępuje mu „Faster", któremu blisko do "Invincible" ze wspomnianego już przeze mnie "The Nexus". Powrót do korzeni stanowi z kolei "Break Down and Cry", który spokojnie mógłby odnaleźć się na debiucie zespołu. Spore wrażenie zrobiło na mnie "Supersonic", szczególną nośność ma refren, posłuchajcie też śpiewu Elize w minutach pomiędzy 2:18 – 2:31. Potężną dawką elektroniki uraczy nas jeszcze "Fireball". A na zamknięcie czeka nas wisienka na torcie w postaci nastrojowego "Endlessly", które równie dobrze mogłoby znaleźć się w repertuarze którejś z popowych diw.
Wielu ceniło Amaranthe za pewną świeżość, którą wnieśli swoją muzyką, granica po której stąpali bywała bardzo cienka, ale i pełna ciekawych eksperymentów. Czwarty album to naturalna kontynuacja poprzednich krążków. Choć po pierwszym przesłuchaniu nie byłam szczególnie przekonana do tego krążka z każdym kolejnym odtworzeniem chciałam więcej i tym trudniej było mi się oderwać od niego. Szwedzki sekstet potwierdził, że nadal potrafi tworzyć chwytliwe melodie i umiejętnie mieszać metal z muzyką elektroniczną. Jestem oczarowana efektem, nie pozostaje mi nic innego jak nadzieja, że zespół ponownie zagości w Polsce.
Tracklista:
1. Maximize
2. Boomerang
3. That Song
4. 21
5. On the Rocks
6. Limitless
7. Fury
8. Faster
9. Break Down and Cry
10. Supersonic
11. Fireball
12. Endlessly
Recenzowała: Monika Matura
Ocena: 5/6
Warto posłuchać: "Supersonic", "Boomerang", "21",