19 grudnia 2006
23:31
Info
Warner Music Poland ul. Ul. Kasprowicza 45/47
01-836 Warszawa
Deftones "Saturday Night Wrist" - recenzja
Wielowarstwowy, zjawiskowy, sugestywny... Długooczekiwany następca albumu Deftones z 2003 roku jest zarazem zwodniczo melodyjny i alarmująco mocny. Rozhuśtany między melancholijną refleksją, a frustracją, co zaciska zęby.
Poniżej prezentujemy fragment recenzji płyty:
Więcej w nowym Deftones psychodelii (chociaż to niby najbardziej agresywny album jaki nagrali), nie ma już tej motoryki i ciężaru znanego choćby z singlowego „My Own Summer”. Szukając porównań, obecnie momentami (na szczęście nie permanentnie) wydają się zbliżać bardziej do lekkiej przestrzeni P.O.D. niż do ciężaru pierwszych płyt Korna. Pierwsze co rzuca się w ucho to wokal – Chino Moreno już zdecydowanie mniej wydziera się do mikrofonu na rzecz czystego głosu, co moim zdaniem wyszło mu zdecydowanie na dobre – to właśnie wokal, przechodzący z wysokich do niskich rejestrów, często zmodyfikowany i przesterowany wraz z wszechobecnymi (ale nie wysuniętymi na pierwszy plan!) syntezatorami Franka Delgado kreuje mroczną atmosferę i dramaturgię tego krążka. Może właśnie przez jego brak tylko dziwacznie zatytułowany U,U,D,D,L,R,L,R,A,B,Select,Start” (podobno to kod źródłowy do gier jednego z producentów) robi wrażenie wciśniętego na siłę, ale kto wie – może na następnej płycie Deftones zwrócą się jeszcze wyraźniej ku eksperymentom...
Dalszą część recenzji można przeczytać tutaj...
Poniżej prezentujemy fragment recenzji płyty:
Więcej w nowym Deftones psychodelii (chociaż to niby najbardziej agresywny album jaki nagrali), nie ma już tej motoryki i ciężaru znanego choćby z singlowego „My Own Summer”. Szukając porównań, obecnie momentami (na szczęście nie permanentnie) wydają się zbliżać bardziej do lekkiej przestrzeni P.O.D. niż do ciężaru pierwszych płyt Korna. Pierwsze co rzuca się w ucho to wokal – Chino Moreno już zdecydowanie mniej wydziera się do mikrofonu na rzecz czystego głosu, co moim zdaniem wyszło mu zdecydowanie na dobre – to właśnie wokal, przechodzący z wysokich do niskich rejestrów, często zmodyfikowany i przesterowany wraz z wszechobecnymi (ale nie wysuniętymi na pierwszy plan!) syntezatorami Franka Delgado kreuje mroczną atmosferę i dramaturgię tego krążka. Może właśnie przez jego brak tylko dziwacznie zatytułowany U,U,D,D,L,R,L,R,A,B,Select,Start” (podobno to kod źródłowy do gier jednego z producentów) robi wrażenie wciśniętego na siłę, ale kto wie – może na następnej płycie Deftones zwrócą się jeszcze wyraźniej ku eksperymentom...
Dalszą część recenzji można przeczytać tutaj...
więcej: www.deftones.com
reklama