Evanescence - Synthesis (recenzja)
Gdybym miała wymienić jeden zespół, który wpłynął na moją muzyczną ścieżkę i którego dyskografię wielokrotnie przesłuchałam wzdłuż i wszerz, to z całą pewnością byłoby to Evanescence. Aż trudno uwierzyć, że przez tyle lat twórczości wydali oni zaledwie 3 pełnoprawne albumy. Co prawda w swojej dyskografii mają także kilka minialbumów i wydawnictwo koncertowe, a jednak, chciałoby się więcej. Nowe wydawnictwo było więc przeze mnie więcej niż oczekiwane.
Na początku koniecznie musimy zaznaczyć, że "Synesthesis", nie jest pełnoprawnym albumem, to eksperyment prezentujący znane nam do tej pory utwory w wersji orkiestrowo-elektronicznej. Choć w prezencie otrzymujemy również dwa premierowe utwory.
Album otwiera instrumentalna "Overture". utwór ten z całą pewnością pobudza naszą ciekawość oraz oczekiwania względem tego, z czym się spotkamy. Wstęp płynne przechodzi w "Never Go Back", które jest delikatne i nastrojowe. Instrumenty symfoniczne uzupełnia w połowie jeszcze elektronika, która zmienia pierwotny kształt utworu, a jednak głos Amy góruje nad wszystkim. Po niej pora na pierwszy premierowy utwór, "Hi-Lo", które idealnie odnalazłoby się na jednym z poprzednich albumów grupy, choć zdradzić może go ilość elektroniki. Pod koniec utworów usłyszymy również skrzypce, za które odpowiada Lindsey Stirling. A co dalej? Mnóstwo doskonale znanych nam utworów. "My Heart Is Broken" nadal pełne jest mocy, a jednocześnie delikatne, elektroniczne elementy dobrze się tu wpasowały. Już wcześniej orkiestrową "Lacrymose" tym razem poszerzono o dźwięki syntezatorów i nieco ją pocięto. Na pierwszym planie znów góruje wokal Amy. "The End of The Dream" poszerzono o piękne dzwoneczki, to właśnie tutaj doskonale słychać jak komponuje się orkiestra i elektronika, ten utwór to majstersztyk pod względem łączenia gatunków. A jak brzmi największy hit grupy w nowym wykonaniu? Zaskakująco dobrze! Zamiast ostrych gitar natkniemy się na elektronikę, a refren otrzymuje wzniesienie za sprawą partii orkiestrowych.
Połowę albumu wieńczy "Unraveling", tuż za nią znajdziemy doskonale znane "Imaginary", właśnie w tych utworach z początków kariery doskonale słychać, jak długą drogę przeszła wokalnie Amy Lee. Również tu gitary zastąpiła elektronika. To jeden z tych utworów, po który chętnie będę sięgała w nowej, odświeżonej wersji. Podobnie, jak po "Seceret Door", który w brzmi nad wyraz świeżo. W nowej wersji jeszcze piękniej brzmi "Lithium" oraz następujące po nim "Lost in Paradise". Kiedy dochodzimy do "My Immortal" okazuje się, że nie jest ono przesadzone ani odrobinę. Wieńczące album "Imperfection" rzeczywiście może brzmieć niczym zapowiedź nowego albumu, pełnego eksperymentów i zupełnie innej odsłony wokalnej Amy.
Czy warto sięgać po "Synesthesis" skoro nie jest albumem pełnoprawnym, a jedynie odświeżającym stare dokonania? Tak. Ponieważ z jednej strony pokazuje, że gitary i mocne brzmienia doskonale można zastąpić instrumentami kojarzonymi z muzyką klasyczną, a z drugiej strony, że mogą one współistnieć z elektroniką. Kolejnym powodem, dla którego warto sięgnąć po tę płytę, jest fakt ewolucji wokalnej, jaka była udziałem Amy Lee. Na tym albumie słychać to doskonale, zwłaszcza gdy jej wokal wybrzmiewa monumentalnie i gdy nic go nie blokuje. Ostatni powód, to oczywiście, chęć odświeżenia starej miłości, która zapewne była udziałem niejednego. Nowy album jest więc w sumie czymś więcej, niż tylko prezentem dla spragnionych fanów Evanescence, którzy nie mogą się doczekać nowego albumu. Evanescence udowodnili, że nie trzeba wcale ciężkich gitar by brzmieć ostro.
Ttracklista CD:
1. Overture
2. Never Go Back
3. Hi-Lo
4. My Heart Is Broken
5. Lacrymosa
6. The End of the Dream
7. Bring Me to Life (Synthesis)
8. Unraveling (Interlude)
9. Imaginary
10. Secret Door
11. Lithium
12. Lost in Paradise
13. Your Star
14. My Immortal
15. The In-Between (Piano Solo)
16. Imperfection
Autor recenzji: Monika Matura
Ocena: 5/6
Warto posłuchać: "Hi-Lo", "IThe End of the Dream", "Secret Door"