RECENZJA: Blink-182- "Nine"
Blink-182 przyzwyczaili nas do lekkiego pop-punkowego grania, które wpada w ucho. Choć największe sukcesy tej kapeli przyniosła płyta "Enema of the State" (1999), dobra passa utrzymywała się przez kolejne dwa albumy. Następne wydawnictwa to tylko próba powrotu do wspomnianych płyt. Czy taka formuła nadal może bawić? Przekonajmy się słuchając 8. albumu kalifornijskiej formacji o przewrotnym tytule "Nine".
"Nine" to drugi krążek zespołu nagrany wspólnie z wokalistą Mattem Skibą, który zastąpił wieloletniego członka grupy Toma DeLonge'a. Poprzedni album, względem którego oczekiwania były spore, okazał się mieszanką starego Blinka i kilku nowości, które wniósł wraz ze sobą nowy wokalista formacji. Ta porcja świeżości uratowała płytę i sprawiła, że przemówiła ona do fanów zespołu oraz przekonała do siebie także część tych niezdecydowanych. To kalifornijski rock w dobrym wydaniu! A jak prezentuje się najnowszy album grupy, "Nine"? Chłopaki zaczynają od mocnego uderzenia z "The First Time". "Happy Days" to taki kawałek, do którego poruszamy głową i potupiemy nóżką. Przystępne jest również "Heaven" wpadające w nieco inne rytmy. To odsłona pop-punkowego grania, stanowiąca pewne połączenie pomiędzy starym, a nowym. Świetnie wypada również singiel "Darkside". Melodyjnie jest w "Blame it On My Youth", a na złamanie karku gna natomiast "Generation Divide". Odsapnąć da nam dopiero "Black Rain, nie na długo jednak, bo "I Really Wish I Hated You” znowu pełne jest rockowego pazura i zadziorności. Do końca albumu zbliżamy się powoli między innymi przy wesołych dźwiękach "Pin the Grenade".
Nie ma co się oszukiwać "Nine" nie jest albumem, który przyniesie ze sobą rewolucję, to raczej granie, które powinno zadowolić fanów melodyjnych dźwięków spod znaku pop-punku. W całości materiał wypada więcej niż zadowalająco. Co prawda na palcach jednej ręki można policzyć piosenki, które zostaną nam w głowie na dłużej, ale w zasadzie każda z nich sprawia nam radość. Chłopaki nagrali ósmy w swojej karierze album, nie próbując nikomu nic udowadniać, za to robiąc to, co najlepiej im wychodzi i stawiając na sprawdzoną formę. Z "Nine" jest trochę jak z amerykańskimi komediami spod znaku "American Pie", dzisiaj nie bawią one tak samo mocno, jak w czasach naszej młodości, ale nadal wywołują w nas sentyment, więc czasami po nie sięgamy. "Nine" raczej niczym nas nie zaskoczy, ale będziemy się przy nim dobrze bawić.
Tracklista:
1. The First Time
2. Happy Days
3. Heaven
4. Darkside
5. Blame It On My Youth
6. Generational Divide
7. Run Away
8. Black Rain
9. I Really Wish I Hated You
10. Pin the Grenade
11. No Heart To Speak Of
12. Ransom
13. On Some Emo Shit
14. Hungover You
15. Remember To Forget Me
Autor recenzji: Monika Matura
Ocena: 3/6
Warto posłuchać: "Darkside", "Happy Days"