Romuald Lipko - moje wspomnienie
Romulad Lipko podczas koncertu 25 października 2019 r. w katowickim Spodku, fot. Dariusz "Qbik" Kubik
Pisząc o Romualdzie Lipce, wspominając Go jako człowieka i artystę, nie sposób nie otrzeć się o banał. Jego zasługi dla polskiej muzyki rozrywkowej są tak duże, że ten, kto nie jest w stanie wymienić choćby jednego skomponowanego przez Niego przeboju, o naszej rodzimej muzyce nie ma najzwyczajniej w świecie pojęcia. Dla mnie jednak twórczość p. Romualda wykraczała dużo dalej poza muzyczne obszary. Dlatego nie chciałbym publikować suchego tekstu biograficznego. Zatrzęsienie takich znajdziecie już w wielu innych miejscach. Chciałbym napisać osobiste wspomnienie Romualda Lipki jako Jego wielki fan i człowiek, który Mu dużo zawdzięcza.
Miłość od dziecka
Romuald Lipko kojarzony jest oczywiście przede wszystkim z Budką Suflera. I słusznie. Formacja została założona wprawdzie już w 1969 r. przez Krzysztofa Cugowskiego, ale na dobre, oficjalnie – i w zmienionym składzie – rozpoczęła swoją działalność w 1974 r. Wówczas, od 1970 r., w składzie był już Lipko, który do końca swego życia pozostał nie tylko liderem grupy (przez niektóre okresy wspólnie z Cugowskim) i kompozytorem zdecydowanej większości repertuaru, ale przede wszystkim spoiwem, które ten zespół łączyło mimo różnych artystycznych i personalnych zawirowań.
Moje pierwsze doświadczenia z Budką nierozłącznie kojarzyć mi się będą z moimi rodzicami, którzy – może nie do końca świadomie – zarazili mnie miłością do muzyki formacji. Pod koniec lat 80. i na początku 90. wraz z rodzicami i siostrami jeździłem do ówczesnej Jugosławii (teraz to Chorwacja), ale także do wielu innych europejskich krajów (m.in. do Bułgarii, Rumunii, Austrii czy na Węgry). Kasety, które byłe najczęściej puszczane wówczas w naszym samochodzie (Fiat 125p), to były kasety Budki. I pamiętam, że podobnie jak w przypadku mojego ulubionego zespołu (i jedynego, którego dokonania artystyczne stawiam wyżej niż Budki) Queen, w pierwszej kolejności przede wszystkim zafascynowała mnie muzyka (to – podobnie jak w wypadku Queen – była miłość od pierwszego przesłuchania), nie wokal. A właściwie to wokale, bo na tych kasetach mogliśmy usłyszeć zarówno Krzysztofa Cugowskiego, Romualda Czystawa, jak i Felicjana Andrzejczaka. Wtedy jednak nie rozumiałem jeszcze tego, że Budka Suflera to fenomen pod wieloma względami, a najważniejszym z nich był być może fakt, że choć z Budką utożsamiany jest przede wszystkim Cugowski, to znakomity ślad współpracy po sobie zostawili też dwaj inni wspomniani wokaliści. Występowali oni w Budce krótko, ale śpiewane przez nich utwory przeszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej. Ponadto w Budce przez krótki czas (w 1978 r.) występował także Stanisław Wenglorz. Osobną, piękną historią jest też współpraca zespołu z kobietami, za którą to stał przede wszystkim Romuald Lipko.
Dedykacja, którą dostałem od p. Romulada w biografii Budki Suflera „Memu miastu na do widzenia. Muzyka–miasto–ludzie” autorstwa Jarosława Sawica, fot. Michał Bigoraj
Z czasem powiększała się nie tylko moja fascynacja tym zespołem, ale też przede wszystkim wiedza na jego temat i świadomość jego historii oraz artystycznego potencjału. Punktem zwrotnym w mojej „karierze” fana (nie tylko Budki Suflera, ale chyba muzyki w ogóle) był prawdopodobnie pierwszy koncert, na którym byłem, a na pewno pierwszy, który pamiętam. W dodatku pamiętam bardzo dobrze. Był to koncert z okazji 20-lecia Budki Suflera, który w 1994 r. miał miejsce w lubelskiej Hali MOSiR, z udziałem m.in. Izabeli Trojanowskiej, Urszuli, Felicjana Andrzejczaka, ale także Janusza Panasewicza i Jana Borysewicza z Lady Pank. Od większości jego bohaterów (poza Krzysztofem Cugowskim, który gdzieś akurat wyszedł) udało mi się dostać autografy, a Trojanowską oblałem nawet przypadkiem pepsi lub coca-colą (z puszki, która znajdowała się w kieszeni mojej jeansowej kurtki), za co mnie… pocałowała w policzek. Dostałem się bowiem za kulisy, i to przedzierając się przedtem przez scenę! Koncert i wspomnienie przepiękne. Miałem 11 lat. Niestety nie mogę nigdzie znaleźć plakatów z tego wydarzenia (są na nich ślady napoju), choć chyba mam je gdzieś w domu rodzinnym. Tak samo jak nie mogę znaleźć nigdzie w Internecie dokładnej daty tego wydarzenia.
Niemal równo 20 lat później (11 kwietnia 2014 r.) wróciłem w to miejsce (teraz pod nazwą Hali Globus) nie tylko jako stały fan, ale także jako dziennikarz przygotowujący relację z koncertu (ukazała się w magazynie „Teraz Rock” 6/2014 r.), który Budka dała w ramach pożegnalnej (jak się wówczas wydawało) trasy. Była to piękna pointa tego doświadczenia sprzed 20 lat. Zwłaszcza że byłem jedynym fotografem, który robił wówczas zdjęcia spod sceny.
Budka Suflera podczas koncertu 11 kwietnia 2014 r. w lubelskiej hali Globus, fot. Michał Bigoraj
Mój Tata poznał p. Romualda wcześniej ode mnie. Niewiele zabrakło, a Budka Suflera zagrałaby bowiem na studniówce w jego lubartowskim liceum! Tata w tej sprawie osobiście rozmawiał z p. Romualdem (prawdopodobnie w kultowym lubelskim klubie Chatka Żaka). Zespół nawet wstępnie się zgodził. Nie zrobił tego za to dyrektor szkoły, który nie był zwolennikiem muzyki ani wizerunku prezentowanego przez zespół. A działo się to w przededniu wielkiej kariery formacji, chwilę przed tym, jak Polska (i nie tylko!) miała pokochać „Cień wielkiej góry” z 1975 r. – debiutancki i dla wielu do dziś najlepszy album grupy.
Wspomniane powyżej historie przytoczyłem p. Romualdowi bezpośrednio po zakończeniu długiego wywiadu (rozmowa ukazała się w ostatnim w historii numerze magazynu „Twoja Muza” – 3/2018 r.), który przeprowadziłem z Nim w kwietniu 2018 r. i z którego będą pochodziły przytoczone tu Jego wypowiedzi. Spotkaliśmy się wówczas w Kazimierzu Dolnym, w którym mieszkał. Dla mnie to było kolejne piękne doświadczenie. Zwłaszcza że, jak już wspominałem, to rodzicie w ogromnej mierze przyczynili się do mojej fascynacji Budką, a ta z kolei – z p. Romualdem na czele – przyczyniła się do mojej miłości do muzyki w ogóle i faktu, że tę miłość od kilkunastu już lat staram się przekazać w mojej pracy dziennikarza.
Tymi wszystkimi refleksjami podzieliłem się też z p. Romualdem. Historię ze studniówką Taty nawet trochę pamiętał! Sam zresztą powiedział mi, że Budka zagrała na studniówce Jego syna. Później rozmawialiśmy jeszcze kilkukrotnie. Był to człowiek ciepły, bardzo rozmowny i elokwentny, obdarzony specyficznym poczuciem humoru i nienagannymi manierami. Oczywiście także niezwykle inteligentny, interesujący się wieloma rzeczami i bardzo wrażliwy. Bez tych cech nie mógłby przecież być najlepszym kompozytorem w historii polskiej muzyki rozrywkowej. A moim zdaniem takim właśnie był.
Romuald Lipko i autor tekstu w kwietniu 2018 r., fot. Autor nieznany
Różne oblicza muzyki
Często słyszałem, że ktoś oceniał twórczość Budki Suflera przez pryzmat „Takiego tanga” czy „Balu wszystkich świętych” (do których teksty napisał Andrzej Mogielnicki). Na ogół reagowałem na dwa sposoby: albo nie podejmowałem tematu z uwagi na ignorancję rozmówcy, albo – częściej – starałem mu się tę ignorancję uświadomić. Być może niepotrzebnie, bo podobnie jak p. Romuald, ale także Krzysztof Cugowski, nie muszę nikomu tłumaczyć komercyjnego „strzału” tych kompozycji, do którego Panowie mieli absolutnie prawo, a który był też jednak poniekąd dziełem przypadku. Pierwszy z wymienionych utworów pochodzi z płyty „Nic nie boli, tak jak życie” z 1997 r., która do dziś jest najlepiej sprzedającym się krążkiem (ponad milion nakładu) w dziejach polskiej fonografii. To naprawdę dobra, szlachetnie poprockowa płyta udowadniająca (po raz kolejny), że Lipko miał też „papiery” na lżejsze, bardziej przystępne utwory.
Oczywiście jednak cenię Budkę bardziej za wcześniejsze dokonania. Apogeum swoich umiejętności kompozytorskich p. Romuald pokazał zwłaszcza w latach 70. Utwory Lipki z tamtej dekady – niekiedy ich współkompozytorem był także Cugowski – cechowały się wirtuozerią wykonawczą, złożoną formą, rozbudowaniem i wyrafinowaniem charakterystycznymi dla rocka progresywnego, czy nawet symfonicznego. Ich konstrukcja, różnorodność, nieschematyczność, ale jednocześnie tematyczna spójność sprawiły, iż określano je czasem mianem suity rockowej. W Polsce nikt do tej pory tak nie grał! Na dobrą sprawę to później zresztą też. Oczywiście p. Romuald jako wybitny artysta i niezwykle utalentowany człowiek miał świadomość wyjątkowości ich muzyki. Oto jego słowa: "Rzeczywiście na początku chcieliśmy grać inaczej od reszty. Ale problemowość zagrania „inaczej” u wielu wykonawców to pobożne życzenie. Trzeba jeszcze umieć to zrobić (śmiech). Nam się to udało. W naszej twórczości występowały elementy, o których Pan wspomniał. Monumentalne, wyrafinowane, drapieżne. Poruszające zupełnie inne struny w słuchaczu i jego wnętrzu. Inna sprawa to teksty (głównie autorstwa Adama Sikorskiego – przyp. M.B.), które uzupełniały naszą twórczość. U nas kolejność zawsze była taka, że najpierw powstawała muzyka, a później teksty. Były więc one „wynikiem” klimatu muzycznego, który proponowaliśmy autorom. Byliśmy dość zróżnicowani, jeśli chodzi o gusta muzyczne. Zarówno Krzysztof Cugowski, jak i ja – osoby, od których wyszła idea zespołu. Wspólnie napisaliśmy wiele rzeczy. A jeśli nawet pisałem sam, to Krzysztof był osobą aprobującą i uznającą przyjęty przeze mnie kierunek za właściwy. Byłem zafascynowany rockiem symfonicznym na świecie. Takimi zespołami jak Manfred Mann, King Crimson, Queen i wiele innych. Każdy twórca, który w swojej twórczości sięgał po coś więcej niż zwykła oprawa piosenki, był dla mnie pożywką do słuchania. Sam chciałem taką muzykę tworzyć. Poważniejsza muzyka zawsze we mnie grała".
I to poważniejsza muzyka zdominowała dwie pierwszy płyty grupy: wspomniany „Cień wielkiej góry” i „Przechodniem byłem między wami” (1976 r.). Bez krzty przesady twierdzę, że talenty kompozytorskie Lipki (który grał przede wszystkim na instrumentach klawiszowych, ale sięgał także po inne) i rozbudowane, potężne partie instrumentalne wraz z uzupełniającym je równie monumentalnym, niezwykłym, emocjonalnym wokalem Krzysztofa Cugowskiego mogły wywołać furorę na całym świecie. Artyści jednak, z wiadomych przyczyn, nie mieli na to szans.
Z powodzeniem robili jednak zasłużoną karierę w naszym kraju, i to nawet w latach 1978–1983, czyli po odejściu z zespołu Cugowskiego. W tym czasie zmieniły się trendy na światowych rynkach muzycznych i zaczęło dominować disco. Lipko, dotąd głównie basista grupy, na dobre przerzucił się na instrumenty klawiszowe i postawił na lżejszy repertuar, którym chciał dotrzeć do szerszej publiczności. Zwiastunem względnego uproszczenia kompozycji była piosenka „Nic nie może wiecznie trwać” (1979 r.) napisana dla Anny Jantar. P. Romuald nagrał z nią trzy utwory, a gdyby nie jej tragiczna śmierć, z pewnością byłoby ich więcej. Czy o wspomnianym wyżej przeboju można jednak napisać, że jest „prosty”? Oczywiście, że nie! Tak samo krzywdzące byłoby takie twierdzenie w stosunku do twórczości Budki z lat 80. W tym okresie jednym z symboli zespołu był Romuald Czystaw (wokalista Suflerów w latach 1978–1982), o którym Lipko mówił: "Wiedziałem po odejściu Krzyśka Cugowskiego, że dostałem wokalistę o diametralnie innym, lżejszym głosie. Nie była to więc kontynuacja, a alternatywa, dająca zupełnie inne możliwości. Nie oszukujmy się: słabsze. Ponieważ siła i skala głosu Romualda Czystawa była nieporównywalna z wokalem Cugowskiego. Czystaw był oczywiście bardzo dobrym wokalistą, co udowodnił choćby na płytach „Ona przyszła prosto z chmur” i „Za ostatni grosz” (odpowiednio z 1980 i 1982 r. – przyp. M.B.). Natomiast utworów napisanych „pod” Cugowskiego nie mógłby już zaśpiewać. Nie po drodze było naszej wcześniejszej muzyce z nowym wokalem". Czystaw miał charakterystyczną barwę, ale śpiewał w dość oszczędny sposób, która jednak znakomicie współgrała z kompozycjami napisanymi przez Lipkę. Były one jednak, jak zwykle u p. Romualda, bardzo różnorodne. Weźmy np. największy dla wielu hit z repertuaru Czystawa, czyli „Za ostatni grosz” i znakomity (choć teraz nieco zapomniany) i ważny w historii grupy, subtelny, wręcz baśniowy utwór „Sekret”.
Mi jednak najbardziej Czystaw podoba się w innych piosenkach, w których powstaniu swój niezwykły wkład miał oczywiście też Lipko: „Memu miasto na do widzenia” i „Nie wierz nigdy kobiecie”. Ten pierwszy, w wersji Czystawa nagranej przy okazji prac nad płytą „Za ostatni grosz” znalazł się dopiero na jej reedycji (w 1984 r. był także wydany na singlu) w 1996 r. (Został on nagrany już w 1974 r. z Krzysztofem Cugowskim na wokalu, ale ta wersja ukazała się dopiero na singlu promującym płytę „Akustycznie” z 1998 r.). Drugi zaś przyczynił się do… powstania Lady Pank, jednego z moich ulubionych zespołów, który wiele zawdzięcza Budce i Lipce! To bowiem właśnie dzięki Budce Suflera Andrzej Mogielnicki poznał się z Janem Borysewiczem. Współpracowali oni przy wspomnianej płycie „Za ostatni grosz”. Mogielnicki pisał teksty dla zespołu, w którym Borysewicz był gitarzystą. „Nie wierz nigdy kobiecie” kojarzy się z Suflerami, ale autorem słów jest Mogielnicki, muzyki zaś Borysewicz (z pomocą Lipki). Obaj oni brali też udział w powstaniu debiutanckiej płyty Izabeli Trojanowskiej. Później, przy okazji współpracy obu panów nad kolejnym albumem tejże artystki „Układy” (1982 r.), stworzono utwór „Mała Lady Pank”, od którego wszystko się zaczęło i któremu zespół zawdzięcza nazwę.
Nieprzypadkowo wspomniałem o Izabeli Trojanowskiej, bo z niej także – podobnie jak z Czystawa i wielu innych artystów, dla których Lipko komponował – p. Romuald wydobył wszystko co najlepsze. Trojanowska była znana w latach 80. niemal wszystkim jako „Iza”. Tak była też zatytułowana jej debiutancka płyta nagrana wspólnie z muzykami Budki. Muzykę do wszystkich utworów napisał Lipko, zaś za wszystkie teksty był odpowiedzialny Mogielnicki. To właśnie temu duetowi zawdzięczamy takie hity, jak „Tyle samo prawd ile kłamstw”, „Jestem twoim grzechem”, a przede wszystkim ciągle urzekające „Wszystko czego dziś chcę”, bezsprzecznie jeden z najlepszych momentów koncertu Budki, zarówno w 2014 r., jak i zeszłym roku. Dla Trojanowskiej współpraca z Budką była zdecydowanie najlepszym momentem jej kariery, która później wyhamowała mimo potencjału, który artystka prezentowała. O wiele lepiej poszło jednak Urszuli, która była bezsprzecznie „muzycznym dzieckiem” p. Romualda. Oddajmy głos Lipce, który w 2018 r. powiedział mi: "Przecież na początku naszej współpracy była ona stosunkowo nieznana, nieobyta w branży, w pewien zatem sposób niedoświadczona. Ale przy tym zwykła, normalna, urocza, niewymyślona w swojej konfiguracji dziewczyna. Później, oprócz muzyków, pracowali nad nią oczywiście także specjaliści od wizerunku. Ale piosenki dla niej były dobrane w sposób konsekwentny. Co zaowocowało jej wielkim sukcesem. Lekkość i zwiewność „Dmuchawców, latawców, wiatr”, pastelowość „Malinowego króla”, zaraz po drapieżności utworu „Bogowie i demony”. Z czasem to wszystko zaczęła śpiewać coraz bardziej ukształtowana artystka, która zrobiła dużą karierę". I istotnie. Urszula wydała z zespołem aż cztery płyty, ale – podobnie jak Trojanowska – nigdy nie była oficjalną wokalistką formacji. Czy muszę dodawać, że autorem muzyki do wszystkich kompozycji był Lipko?
Drugim ojcem sukcesu wokalistki był Marek Dutkiewicz, autor tekstów do jej największych przebojów. Ten sam Dutkiewicz jest też autorem tekstu do dla wielu najlepszego utworu skomponowanego przez Lipkę. Co się jednak nieczęsto zdarza, ten najlepszy utwór jest przy okazji tym najbardziej popularnym.
„Jolka, Jolka pamiętasz”, bo o niej oczywiście mowa, śpiewana była przez Felicjana Andrzejczaka (wokalista Budki w latach 1982–1983 r.). Moim zdaniem, Krzysztof Cugowski jest najlepszym polskim wokalistą wszech czasów, ale to Andrzejczak najlepiej śpiewa „Jolkę, Jolkę” – mój ulubiony polski utwór – a jego cudowna, emocjonalna interpretacja tekstu tego utworu jest taka, jakby był on o nim. A dotyczy przecież historii jego autora – Dutkiewicza. A oto, co o utworze mówił jego kompozytor: "Ten utwór to fenomen. Słyszałem mnóstwo wykonań „Jolki”, włącznie z wersją Cugowskiego, który śpiewał ją i po polsku, i angielsku (jako utwór „Lifeline” – przyp. M.B.) i nigdy nie robiło to na mnie ani na ludziach takiego wrażenia jak wykonanie Felka. Inaczej mówiąc to było trafienie idealne. Jak skok Fortuny (śmiech). Jeden skok, ale najdłuższy. Wokal Andrzejczaka pasuje do tego utworu genialnie. Każdy wokalista przechodzi do historii, kiedy ma w sobie to „coś”. To „coś” to jest tak jak miłość. Nikt nikogo nie wyspowiada z miłości do tej czy innej osoby. Czuje to „coś” do konkretnej osoby, choć wokół jest tyle innych. Tak samo jest z artystą, który ma daną przez opatrzność fenomenalną cechę, jak np. śpiew. Śpiewanie jest we wnętrzu. Uważam, że nie można nikogo nauczyć śpiewać. Można nauczyć techniki. Ale jak słyszę o nauce interpretacji, to mnie to dziwi".
Lipko komponował też choćby dla m.in.: Zdzisławy Sośnickiej (słynna „Aleja gwiazd”), Maryli Rodowicz, Ireny Santor i wielu innych, mniej znanych piosenkarek. Moim zdaniem żaden inny kompozytor tak dobrze nie „rozumiał” kobiet. Poza wspomnianymi już autorami tekstów słowa do jego kompozycji pisali też tacy giganci tego fachu, jak Bogdan Olewicz, Jacek Cygan czy przyjaciel z zespołu Tomasz Zeliszewski.
Najpiękniejsze rzeczy stworzył jednak z Krzysztofem Cugowskim (który do Budki wrócił w 1983 r. i śpiewał w niej nieprzerwanie do 2014 r.). Utwory zarówno bardzo znane, jak „Cień wielkiej góry”, „Jest taki samotny dom”, „Pieśń niepokorna”, „Cały mój zgiełk”, „Ratujmy co się da”, „To nie tak miało być” czy „Cisza jak ta”, jak i te stosunkowo mniej popularne, jak „Czas czekania, czas olśnienia”, „Moja Alabama”, „Ragtime”, „Czas wielkiej wody”, „Kolęda rozterek” (trzy ostatnie pochodzą ze znakomitej płyty „Cisza” z 1993 r., na której do większości utworów Lipko napisał muzykę wspólnie z Cugowskim) czy „Jeden raz” znakomicie oddają magię i niebywałe możliwości tego duetu.
„Nic nie boli, tak jak życie”
Marek Raduli (gitarzysta zespołu w latach 1993–2003) w rozmowie ze mną nazwał kolejny nagrany po wielkim sukcesie płyty „Nic nie boli, tak jak życie” album „Bal wszystkich świętych” (wydany w 2000 r., sprzedany w ok. 300 tysiącach egzemplarzy) matrycą tej pierwszej, nastawioną na sukces. Miał on żal, że po takim świetnym komercyjnym wyniku zespół nie chciał postawić na artyzm, tylko na przebojowość. Nie podzielam do końca tego zdania, ale faktem jest, że kiedy Budka grała na bardzo wysokim poziomie artystycznym, to nie osiągnęła nawet zbliżonego sukcesu komercyjnego, co dzięki tym dwóm płytom. Krzysztof Cugowski powiedział mi, że dopiero po ich wydaniu było go stać, żeby wybudować sobie dom…
Inna sprawa, że w jakiś sposób komercyjny sukces przełożył się też na artystyczne docenienie branży. W poprockowych czasach Suflerzy nagrali album „Akustycznie” z towarzyszeniem Krakowskiej Orkiestry Symfonicznej pod dyrekcją Rafała Jacka Delekty. Pamiętajmy jednak o tym, że Budka nawet na swoich najbardziej popularnych albumach nie zapominała o swoich korzeniach. Przykładem symfonicznej kompozycji jest np. „Nowa Wieża Babel” z płyty „Nic nie boli, tak jak życie”. Zresztą, aż do końca 2014 r. (który, jak wiemy, miał być ostatnim w historii zespołu) grali progresywne kompozycje. Nie tylko najbardziej znane, jak „Cień wielkiej góry”, ale także takie jak „Lubię ten stary obraz” czy „Szalony koń”. Wszystkie pochodzą z debiutanckiej płyty. Zdarzały się też koncerty, na których zespół w całości wykonywał materiał z debiutu. Budka Suflera pod koniec XX wieku zasłynęła z innego nawiązania do „wielkiej muzyki” – wystąpiła w słynnej nowojorskiej Carnegie Hall – najbardziej prestiżowej sali koncertowej świata (zapis audio tego wydarzenia z 18 listopada 1999 r. został wydany na dwupłytowym albumie „Live at Carnegie Hall” w 2000 r.). Dowodem artystycznego docenienia była też płyta „Jest” z 2004 r., wydana z okazji 30-lecia zespołu. Została ona częściowo nagrana w legendarnym w studiu The Village w Los Angeles, a w jej rejestracji udział wzięli m.in. tacy muzycy jak: Steve Lukather (na gitarze solowej), czyli wybitny gitarzysta zespołu Toto, Marcus Miller (jeden z najlepszych basistów w historii, współpracujący m.in. z Milesem Davisem i Arethą Franklin) czy Sheila E. (wokalista, skrzypaczka, a przede wszystkim perkusistka, znana z występów z Prince’em, która na „Jest” zagrała na instrumentach perkusyjnych).
Zestawiając więc ze sobą „artystyczny” i „komercyjny" okres Budki, warto przytoczyć słowa Lipki. Zapytałem Go bowiem również, czy nie żałuje, że po sukcesie „Nic nie boli, tak jak życie” Budka nagrała „Bal wszystkich świętych”. "Przestałem się zastanawiać, co i komu mam jeszcze udowodnić. Każdy sukces płyty, pewien jej klimat, podobieństwo jej utworów to nie jest coś dziwnego, bowiem w większości za utwory odpowiada ten sam kompozytor, ten sam głos czy to samo brzmienie muzyków regulowane ogólnym założeniem, np. że tak gramy gitary czy instrumenty klawiszowe poparte moimi aranżacjami. To wszystko spowodowało, że „Bal wszystkich świętych” był pewną kontynuacją. Powiem Panu pewną historię. Chcę powiedzieć o wartości niezbywalnej. Takiej jak pamięć ludzka, jak szacunek dla artysty i nadzieja tego artysty, że rzeczywiście ci ludzie go potrzebowali i potrzebują. W roku 2004 zagraliśmy w Programie 3 Polskiego Radia koncert na 30-lecie Budki Suflera. Od strony organizacyjnej zajmował się tym głównie Tomek Zeliszewski (perkusista i menedżer Budki Suflera – przyp. M.B.), który jest niebywałym pedantem, jeśli chodzi o nasze wydawnictwa, czego efektem są choćby sprzedawane od pewnego czasu pięknie wydane winylowe wersje naszych płyt. Ta jego pedantyczność spowodowała powstanie wydawnictwa wyjątkowego. W cudownym, tekturowym pudełku. Wyłożonym w środku współcześnie drukowanymi pergaminami. Z nutami, z tekstami. Została w nim wydana repliki płyty „Cień wielkiej góry”, będąca zapisem wspomnianego koncertu. Muzycy, którzy z nami wówczas występowali, nauczyli się wiernego, dźwięk do dźwięku, zagrania i odtworzenia muzyki z tamtych czasów. Przez wszystkie lata mówiono nam, że byliśmy ważni. Nie mówili tego tylko nasi fani, ale generalnie słuchacze muzyki. Mówili o tym, jak się zżywali i utożsamiali z naszą muzyką, jak wychowywali przy niej swoje dzieci, jak przy niej uczyli się wielu rzeczy. Zawsze towarzyszyła nam piramida peanów na temat pierwszej płyty. Proszę zgadnąć, ile ta, wielbiąca nas publiczność, zamówiła tego wydawnictwa, które było czymś unikalnym pod względem klasy, wydania i jakości. Powiem Panu: 1200 sztuk". Do tego wątku p. Romuald wrócił już po zakończeniu wywiadu, podczas prywatnej rozmowy. Widać, że go to bardzo bolało.
Inna sprawa, że ci, którzy zarzucają Budce „sprzedanie się” i komercyjną działalność, wykazują się nieznajomością tematu. Sukces „Takiego tanga” samych muzyków bowiem zaskoczył, gdyż w momencie wydania albumu na okładkach płyt i wówczas kaset magnetofonowych była informacja, że zawiera „Jeden raz” – to miał być potencjalny hit, a nie „Takie tango”. Natomiast po płycie „Bal wszystkich świętych” popularność Budki – pomimo kilku istotnych zrywów, związanych np. ze wspomnianym 30-leciem, a później także 35-leciem formacji (wówczas podczas koncertów wspomagał ich także zmarły w 2010 r. Romuald Czystaw) – stopniowo spadała.
Romulad Lipko podczas koncertu 25 października 2019 r. w katowickim Spodku, fot. Dariusz "Qbik" Kubik
Ale zespół, świadomy swojej wartości, chciał rozstać się z fanami w najlepszy możliwy sposób. W 2014 r. Budka Suflera odbyła pożegnalną – jak się wówczas wydawało – trasę koncertową zatytułowaną A po Nocy Przychodzi Dzień – tak jak wers z ich przeboju „Jest taki samotny dom”, którym zazwyczaj kończyli występy. Wszystkim wówczas wydawało się, że Suflerzy pożegnali się w spektakularnym stylu, bez precedensu w historii polskiej muzyki. Byłem na pięciu koncertach. Wszystkie były znakomite, ale za najbardziej niesamowity uważam ten na Przystanku Woodstock, na którym zagrali repertuar z „Cienia wielkiej góry”, uzupełniony kilkoma innymi utworami, w tym monumentalnie wyśpiewaną przez ponadpółmilionowy tłum „Jolką, Jolką”. W sumie dali ok. 100 koncertów, wszystkie dla bardzo licznej publiczności, pokazując, że 40 lat od momentu rozpoczęcia oficjalnej działalności są nadal w imponującej formie. 14 grudnia 2014 r. myślałem, że w koncertowej odsłonie widzę ich po raz ostatni. Tego dnia w krakowskiej Tauron Arenie Budka Suflera dała swój ostatni biletowany koncert.
Romuald Lipko żegnający się z publicznością podczas koncertu 14 grudnia 2014 r. w krakowskiej Tauron Arenie, fot. Michał Bigoraj
Decydując się na powrót w 2019 r. – w dodatku bez Krzysztofa Cugowskiego – musieli sobie zdawać sprawę z tego, że tamto pożegnanie będzie niemożliwie do przebicia. Nie zdążyłem zapytać p. Romualda, czy z perspektywy czasu uważał, że to słuszna decyzja…
A to właśnie Romuald Lipko był głównym orędownikiem powrotu Budki (a tego, że ciągle chciał być muzycznie aktywny, najlepiej dowodził fakt, iż powołał On Romuald Lipko Band, czyli zespół wykonujący największe przeboje swojego lidera, w którym występowali też czasem Trojanowska, Sośnicka czy Andrzejczak). Odmienne stanowisko prezentował zaś od początku Cugowski, który przy każdej okazji podkreślał, że Budka to zamknięty rozdział. I pozostał w tej decyzji konsekwentny (za to realizował się w innych, „pozabudkowych” projektach). Inna sprawa, że twierdzi on, iż przyjaciele z Budki nie proponowali mu w ogóle wznowienia współpracy (na którą jednak i tak by się nie zgodził). Inaczej zaś twierdzą ci wspomniani przyjaciele… No właśnie, czy to byli ciągle przyjaciele? Jak wiemy, na dwa dni przed śmiercią p. Romualda panowie Lipko i Cugowski symbolicznie się pogodzili, ale przedtem przez pewien czas między nimi trwała medialna przepychanka. Pojawiały się nawet wątki skierowania przez Cugowskiego do sądu sprawy przeciwko wykorzystywaniu wizerunku Budki, na które on, jako współzałożyciel zespołu, się nie zgadzał. Lipko zaś zaczął zwracać się do dawnego przyjaciela za pośrednictwem mediów, i to per „pan”. Konflikt się uspokoił, negatywne emocje wygasły w momencie, gdy Lipko publicznie poinformował o tym, że zmaga się z nowotworem dróg żółciowych wątroby. Lider Budki w ostatnich tygodniach poprzedzających trasę przeszedł prawdziwą drogę przez mękę, co oczywiście mocno wpłynęło na jego zdrowie i wygląd (wyraźnie schudł). Niektórzy mogli myśleć, że ze względu na walkę z rakiem Lipko będzie żałował decyzji o powrocie. Ja jednak uważałem, że reaktywacja Jego macierzystej formacji dała Mu jeszcze więcej siły, motywacji i woli walki.
Budka Sulfera podczas koncertu 2 października 2019 r. na warszawskim Torwarze, fot. Michał Bigoraj
I w takich okolicznościach Budka przygotowywała się do zeszłorocznej wspominkowej trasy o nieco mylącej nazwie 45 Lat! Powrót do Korzeni. Do zespołu dołączył jako basista Mieczysław „Mechanik” Jurecki (z zespołem związany w latach 1982–1983, 1986–1987, 1992–2003 oraz gościnnie w 2014 r.). Nowym wokalistą został występujący do tej pory w cover bandzie Budka Band Robert Żarczyński, co samo w sobie zakrawało na absurd. W ramach trasy – której stałymi gośćmi specjalnymi byli także Izabela Trojanowska, Urszula i Felicjan Andrzejczak – grupa planowała dać 8 koncertów w największych halach w Polsce. Odbyło się jednak tylko 6, bo ze względu na słabą sprzedaż biletów (ponadto na koncertach, które doszły do skutku, nie było kompletu publiczności) odwołane zostały te w Szczecinie i Lublinie (zaplanowany jako dodatkowy). Dla p. Romualda słaba sprzedaż koncertu w jego rodzinnym mieście, które zawsze z wzajemnością kochał, z pewnością była kolejnym ciosem…
Niemniej jednak comeback należy ocenić wysoko. Instrumentaliści - zarówno Lipko, jak i Zeliszewski oraz Jurecki - nic nie stracili na swojej wielkości. Trojanowska, Urszula i Andrzejczak wokalnie także prezentowali się wybornie. Robert Żarczyński był zaś moim zdaniem w bardzo trudnym położeniu. Z całym szacunkiem dla jego naprawdę solidnego i poprawnego śpiewu nie miał on najmniejszych szans, by konkurować z magią, którą dzięki swojej charakterystycznej barwie i artykulacji czarował nas Cugowski. Przynajmniej poprawnie i solidnie prezentował się on za to w repertuarze śpiewanym pierwotnie przez Czystawa, do którego miał bardziej zbliżone możliwości wokalne i sposób interpretacji. Ale swoim głosem miał przede wszystkim wspomóc legendę rocka, dla wielu (w tym dla mnie) najlepszy polski zespół wszech czasów, który zdecydował się na powrót (pomimo oficjalnych zespołowych – bo już niekoniecznie indywidualnych – deklaracji, że nie wróci). Bez obecności Żarczyńskiego byłoby to niemożliwe. Najlepiej wychodził mu utwór „Gdyby jutra nie było” – nagrany w nowym składzie, mający być potencjalnym zwiastunem nowej studyjnej płyty.
Romulad Lipko podczas koncertu 25 października 2019 r. w katowickim Spodku, fot. Aneta Pędrys
Jej zwiastunem miały być też koncerty klubowe w ramach trasy Za Ostatni Grosz 2020, które w chwili pisania tego tekstu zostały odwołane. Nie wiadomo, czy w ogóle dojdą do skutku. Tytuł tournée, nawiązujący do słynnej płyty z 1982 r., był też znakiem tego, o czym zespół myślał od początku współpracy z Żarczyńskim – żeby postawić głównie na repertuar śpiewany w Budce przez Czystawa. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę brak spektakularnego i spodziewanego sukcesu trasy z 2019 r. i fakt, że nowy rozdział w karierze Budki bardzo podzielił fanów decyzja o kolejnej trasie oraz planowanej płycie wydawała się co najmniej dziwna.
Nie dla tych jednak, którzy wiedzieli, iż Lipko miał świadomość tego, że umiera. Pozostały mu czas chciał przeznaczyć na to, co kochał najbardziej, czyli muzykę. 7 lutego, czyli w dniu po jego śmierci (zmarł ok. północy 6 lutego) miały być nagrywane gitary do nowych skomponowanych przez niego utworów. Aktywnym kompozytorem pozostał do końca. Przed śmiercią zdążył m.in. napisać jeszcze utwór „Nie zastąpi Ciebie nikt”, czyli oficjalny hymn na przypadające w tym roku 100-lecie urodzin Jana Pawła II.
Ostatni raz widziałem p. Romualda 25 października, przy okazji koncertu w katowickim Spodku, który okazał się w ostatnim w jego imponującej karierze. Przywitaliśmy się, wymieniliśmy uśmiechy i uprzejmości. Planowałem porozmawiać z nim po kolejnym występie, który miał odbyć się 1 grudnia w mieście, w którym urodziliśmy się obaj, czyli w Lublinie. Przymierzałem się do tego, by odwiedzić go w szpitalu. Bardzo żałuję, że nie zdążyłem tego zrobić. W końcu spotkaliśmy się jednak w Lublinie. Ale na Jego pogrzebie.
Uroczystości pogrzebowe Romualda Lipko odbyły się w środę, 12 lutego. Nabożeństwo żałobne rozpoczęło się o godzinie 13:00 w Archikatedrze Lubelskiej, po czym nastąpiło odprowadzenie Zmarłego na cmentarz przy ul. Lipowej w Lublinie.
Budka Suflera podczas koncertu 25 października 2019 r. w katowickim Spodku, fot. Dariusz "Qbik" Kubik