RECENZJA: Green Day - "Father of All..."
Zdawać by się mogło, że punk dobry jest dla zbuntowanych nastolatków, którzy powoli wkraczają w skostniały świat dorosłych. Tymczasem Panowie z Green Day udowadniają, że metryka nie ma nic do rzeczy i od ponad 3 dekach serwują nam skoczne kawałki. W lutym na półki sklepowe trafił ich 13 album.
Jeszcze przed premierą muzycy zapowiedzieli, że ich najnowszy krążek będzie bardziej surowy. I rzeczywiście, już pierwsze dźwięki tytułowego „Father of All…” na to wskazują. Nie inaczej jest w przypadku zaczynającego się od surowego dźwięku gitar „Fire, Ready, Aim”, by tuż po nim niepostrzeżenie przenieś się do „Oh Yeah!”, w którym pobrzmiewają klawisze i stare dokonania kapeli. Już w tym miejscu zauważamy, że nieco dziwny wokal Billie’go jest w dalszym ciągu obecny i tak będzie w zasadzie przez cały krążek. W całości złożony z 10 kawałków album to piosenki, które pasują bardziej do ich młodszych kolegów po fachu. Trudno szukać na „Father of All…” następcy choć jednego z ich kultowych przebojów. Sytuację ratują takie utwory jak „Meet me on the Roof”, z całego zestawu najjaśniej zaś świeci „I Was a Teenage Teenager”, choć momentami mam wrażenie, że mogłoby ono znaleźć się na płycie Franz Ferdinand, a nie tej kalifornijskiej kapeli. Jednak im dalej w krążek, tym lepiej. Punk rockowego ducha słychać chociażby w „Sugar Youth” czy „Stab You in the Heart”, które ma w sobie coś z rock’n’ rolowej energii Elvisa Presley. Doskonale brzmi też zamykające album „Graffitia”. Druga połowa albumu zdecydowanie go ratuje. Choć biorąc pod uwagę fakt, że to najkrótsza płyta w dorobku kapeli, otrzymujemy nieco ponad 16 minut dobrego materiału.
Choć dyskografia panów z Green Day jest mi znana, to z ramach przygotowań do recenzowania ich najnowszego albumu postanowiłam przesłuchać ich wcześniejsze dokonania. Zestawienie to niestety wypada niekorzystnie dla najnowszego wydawnictwa zespołu. Uświadomiło mi bowiem, że wcześniejsze płyty grupy, nawet te uważane za słabsze, jak trylogia "¡Uno!", "¡Dos!", "¡Tré!", zawierały sporo hitów i melodii, do których chciało się wracać. Nowy album, choć trudno odmówić mu chwytliwych melodii, nie zostaje w naszej głowie na dłużej. Po takich dokonaniach, jak „American Idiot” czy „21st Century Breakdown” (nie zapominajmy też o albumach wydanych przed 2000 rokiem, uważanych przez wielu za kultowe), możemy poczuć lekki niedosyt. Co więcej, w zestawieniu z nimi „Father of All…” wypada dość blado. Rzeczywiście brzmi bardziej surowo, nie tracąc przy tym na melodyjności, ale brakuje tu kawałków, które zapadną w pamięć na dłużej. Nowy album Green Day nie jest dla zespołu powodem do wstydu, ale jest to płyta, którą śmiało możemy pominąć w dyskografii Kalifornijczyków i która niewiele wnosi do ich twórczości. Dlatego nie pozostaje nic innego, jak wrócić do poprzednich dokonań grupy, albo czekać na nowy krążek z nadzieją, że będzie lepszy.
Tracklista
1.Father Of All...
2.Fire, Ready, Aim
3.Oh Yeah!
4.Meet Me On The Roof
5.I Was A Teenage Teenager
6.Stab You In The Heart
7.Sugar Youth
8.Junkies On A High
9.Take The Money & Crawl
10.Graffitia
Autor recenzji: Monika Matura
Ocena: 3/6
Warto posłuchać: "Stab You In The Heart", "Sugar Youth"