Największy koncert w historii Polski? - Kult Live Pol'and'Rock Festival 2019 - recenzja
Przystanek Woodstock, od 2018 r. znany pod nazwą Pol’and’Rock Festival, to bez wątpienia najpopularniejszy polski festiwal, będący jednocześnie wizytówką, nie tylko muzyczną, naszego kraju. Wizytówką polskiej sceny rockowej jest zaś zespół Kult. W 2019 r. doszło wreszcie do mariażu tych dwóch instytucji, czyli do koncertu, którego brak był zdecydowanie najbardziej odczuwalną dla sympatyków i bywalców festiwalu luką w programie od początku jego historii. Czy jednak ten tak długo wyczekiwany występ spełnił oczekiwania?
fot. Szymon Aksienionek
To zaskakujące, ale zespołów, które grają regularne trasy koncertowe jest w naszym kraju zaledwie kilka. Co więcej, żaden z nich nie robi tego na taką skalę jak Kult, którego występy w ramach trasy zwanej „pomarańczową” na stałe zapisały się w muzycznym krajobrazie naszego kraju. W roku bieżącym, ze względu na pandemię mieliśmy jedynie ich namiastkę, do czego powrócę na końcu tekstu. Dodajmy również, że od 10 lat Kult daje także cykliczne akustyczne koncerty. Pomimo więc tego, że zespół pojawia się przed publicznością niezwykle często, to każdy ich występ jest inny, nawet jeśli odbywa się dzień po dniu (jak ma to miejsce np. w warszawskim klubie Stodoła). Zespół zawsze żongluje wszechstronnym i zróżnicowanym repertuarem. Wiem, co piszę, bowiem na żywo oglądałem ich już około 100 razy.
Jednak niezmienne jest zachowanie podczas występów jej lidera, założyciela i tekściarza Kazika Staszewskiego. Zawsze mogliśmy spodziewać się jego charakterystycznych gestów i ruchu scenicznego (specyficzny chód) oraz licznych zapowiedzi i anegdot, nawiązujących do odgrywanych utworów. Ten luz Kazika przekładał się też na wesołą atmosferę w całej kapeli. Dziewiątka muzyków Kultu zawsze tworzy na scenie świetnie rozumiejący się kolektyw, dlatego ich występy, pomimo tego że trwają około 3 godzin (ten opisywany, ze względu na wymogi festiwalu był krótszy, zamknął się w około 105 minutach), są energiczne, zabawne, ale też w pełni profesjonalne. Na opisywanym koncercie w nocy z 3 na 4 sierpnia 2019 r. tego luzu w zespole jednak zdecydowanie zabrakło i to jest największy zarzut wobec tego występu. Jak na Kult, było bowiem (przez zdecydowaną większość koncertu) bardzo poważnie. Za poważnie.
Całe wydarzenie rozpoczęło się od, tradycyjnej na „woodstockowej” scenie, zapowiedzi Jurka Owsiaka, do którego jeszcze wrócę w tym tekście. Pierwszym utworem, który usłyszała podekscytowana publiczność, był „Rząd oficjalny”, znany też jako „Generał Ferreira”, który nieraz już otwierał koncerty Kultu (Kazik przy okazji nawiązał do swego wieku, mówiąc, że „taki moment zdarza się raz na 56 lat”). Wybór pierwszego kawałka (podobnie jak drugiej w kolejności „Wspaniałej nowiny”) był dobry, bowiem to taka piosenka „rozruchowa”, potrzebna publiczności do tego, by się odpowiednio poustawiać. A miał się kto ustawiać… Według bowiem różnych źródeł na koncercie było nawet około miliona osób! Wydawca Kultu, czyli wytwórnia SP Records nazywa to wydarzenie „największym koncertem w historii Polski”. Moim zdaniem, jest to jednak trochę przesadzona opinia. Wydaje mi się bowiem, że więcej ludzi mogło być na Przystanku Woodstock w 2011 r., gdy na scenie pojawili się The Prodigy i poprzedzający ich Gentleman & The Evolution, jedna z największych gwiazd (nie rozumiem dlaczego) ówczesnego reggae (wiele osób przyszło bowiem wcześniej zająć sobie miejsce przed koncertem The Prodigy). Wtedy to bowiem po raz pierwszy i jedyny podczas moich 11 pobytów na festiwalu bałem się o własne bezpieczeństwo. Panował taki ścisk, że momentami nie było ruchu w żadnym kierunku. Warto także przypomnieć, że 26 sierpnia 2000 r. w ramach organizowanej przez RMF FM „Inwazji Mocy” na lotnisku w Nowej Hucie (Lotnisko Kraków – Pobiednik Wielki) na koncercie z udziałem Budki Suflera, Johna Portera, zespołu Brathanki i głównej gwiazdy imprezy, grupy Scorpions, było ok. 700–800 tys. osób. Z pewnością jednak przynajmniej podobnie duża publiczność na Kulcie (niewątpliwie największa widownia w historii pojedynczego koncertu polskiego zespołu) bawiła się zdecydowanie najlepiej spośród tych wszystkich koncertów, czego pierwszy wyraźny zwiastun mogliśmy zobaczyć podczas zagranej, jak zwykle ze szczególną energią, sentymentalnej „Parady wspomnień”. Wizytówką zachowania publiczności podczas tego występu było jednak, moim zdaniem, chóralne odśpiewanie przez publiczność refrenu evergreenu „Baranek” (jeden z dwóch na koncercie, obok „Celiny” – w Kostrzynie zaprezentowanej w świetnej wersji szybkiej, znanej z wykonań na żywo przez grupę KNŻ – tekstów napisanych nie przez Kazika, a jego ojca Stanisława; oba utwory pochodzą ze znakomitej płyty „Tata Kazika” z 1993 r.). To jeden z najpiękniejszych momentów, które przeżyłem podczas koncertów w swoim życiu; momentów, o których zawsze marzyłem.
fot. Stanisław Wadas
Zresztą, nietrudno się dziwić, że publiczność najbardziej entuzjastycznie reagowała na największe hity formacji. A takich oczywiście nie mogło zabraknąć w Kostrzynie nad Odrą! Jeden z nich wybrzmiał zresztą w tym miejscu… dwa lata wcześniej, do czego (podczas jednej z nielicznych dłuższych zapowiedzi) nawiązał Kazik. Mowa o coverze „Arahji”, śpiewanej przez Katarzynę Nosowską w trakcie koncertu Hey. Jak wiemy, tekst Kazika dotyczy sytuacji w Niemczech przed zburzeniem Muru Berlińskiego. Ale wiemy też, że jego uniwersalna wymowa może być dla wielu metaforą tego, co dzieje się od kilku lat w Polsce. Być może także dlatego Nosowska śpiewając ten kawałek płakała.
Ogromne emocje towarzyszyły publiczności również przy choćby takich hitach napisanych przez Kazika, jak: emocjonalny i osobisty „Do Ani” (najpopularniejsza z piosenek, które Kazik napisał z myślą o swojej żonie), niezwykle efektowna (zwłaszcza przy okazji reakcji publiczności na hasło: „Teraz oklaski rozległy się nawet z najdalszej części sali”) „Brooklyńska Rada Żydów”, wakacyjny hit „Gdy nie ma dzieci” (jedyny utwór Kultu grany przez wszystkie radiowe stacje komercyjne) czy, bliska wielu z nas, kompozycja „Wódka” (na DVD opisana jako „Na całym świecie źle się dzieje, koledzy”).
Ten ostatni przebój poprzedzony był utworem, który słusznie został wybrany jako oficjalny materiał zapowiadający recenzowane wydawnictwo. Ale czy może to dziwić, jeśli piszemy o numerze, który Kazik zapowiedział (i słusznie!) słowami: „Do hymnu!”? Po takich słowach mogliśmy spodziewać się tylko jednego kawałka… „Polski” (znanej też jako „Mieszkam w Polsce” – pod tym tytułem znalazła się też na wydawnictwie). Była ona bezsprzecznie jednym z najlepszych momentów tego koncertu. I momentem przełomowym, przy okazji którego zespół wyraźnie „wyluzował”, co od razu dało się zauważyć po chodzie i gestykulacji Kazika. Lider Kultu na dobre rozkręcił się zaś we wspomnianej „Wódce”, a wówczas cały zespół odzyskał naturalną swobodę. Wojtek Jabłoński wysunął się z gitarą wyraźnie do przodu i wspomagał Kazika wokalnie w słowach refrenu. Grający na puzonie Jarosław Ważny swoją grę urozmaicał sobie klaskaniem. Jego towarzysze z sekcji dętej – grający na trąbce Janusz Zdunek oraz saksofonista Tomasz Glazik – dostali jakby zastrzyk nowej energii i w ich grze, a także ruchach można było zobaczyć znacznie więcej ożywienia. Nowy wigor wstąpił też w basistę Ireneusza Wereńskiego i drugiego gitarzystę Piotra Morawca. Jedynie grający na perkusji Tomasz Goehs miał go na odpowiednim poziomie od początku. Na dobre ta „nowa-stara” twarz Kultu pokazała się podczas kolejnej kompozycji, którą było „Hej, czy nie wiecie”. Niezmiennie prezentował się tylko Janusz Grudziński, główny kompozytor zarówno tego, jak i wielu innych utworów Kultu (to jemu zawdzięczamy choćby słynne klawiszowe wstępy w opisywanym utworze oraz „Arahji”), który momentami wyglądał wręcz groteskowo ze swoim stoickim spokojem i bez emocji na twarzy, powolnie i delikatnie wciskając klawisze na swoich syntezatorach („nawet dwóch”, jak słusznie zauważył Kazik, przedstawiający swoich kolegów z zespołu po ostatnim wspomnianym utworze). Czasem zaś… po prostu siedział! Inna sprawa, że bywalcy koncertów Kultu byli przyzwyczajeni do takiej „ekspresji” Grudy. Łudziliśmy się jednak, że tak wyjątkowe okoliczności nieco ją ożywią…
Grudziński – z niewyjaśnionych do tej pory oficjalnie powodów – opuścił Kult we wrześniu kolejnego roku. Znamienne jest też, że jako jedynego nie ma go na zdjęciach zespołu z Owsiakiem, które promują opisywane wydawnictwo. Nieco wcześniej odszedł też Glazik.
Na Pol’and’Rock Grudziński, który jest też całkiem sprawnym gitarzystą, przerzucił się na ten instrument przy okazji bisów, które „normalnie” zaczynają się od „Polski”. Tutaj jednak, już z Grudą „na wieśle”, jako pierwszą dostaliśmy „Po co wolność”, zagraną tak jak Pan Bóg przykazał, jak zespół potrafi najlepiej. Przy okazji tego utworu na telebimach, które cały czas ilustrowały koncert efektownymi wizualizacjami, pojawiły się komentowane szeroko w mediach filmy i zdjęcia, na których kojarzeni z TVP Danuta Holecka, Krzysztof Ziemiec, Michał Adamczyk i Jacek Kurski zostali „ubrani”… w komunistyczne mundurki. Co ciekawe później Kazik twierdził, że on i zespół nie mieli z tym nic wspólnego. Jest to jednak dość zaskakujące, znając dbałość o szczegóły jego menedżera (a także dawnego członka i pierwszego lidera zespołu) Piotra Wieteski. Ten ostatni wystąpił zresztą (podobnie jak Ważny, Zdunek i Jabłoński) na Przystanku Woodstock w 2011 r. jako członek, związanej z Kultem, formacji Buldog. Mówiło się przy tej okazji w kuluarach, że Wieteska (nie po raz pierwszy i nie ostatni) nie dogadał się z Owsiakiem w sprawie koncertu Kultu. Podobnie mówiło się też od lat o napiętych stosunkach Kazika z Owsiakiem. Jakie są teraz? Trudno powiedzieć. Z jednej strony widać ocieplenie w ich relacjach (także choćby w podziękowaniach bezpośrednio po koncercie, gdy panowie padli sobie w objęcia), ale z drugiej… Dziwne jest bardzo, że Kult (ani nawet żaden z jego członków) nie pojawił się jako gość towarzyszącej festiwalowi Akademii Sztuk Przepięknych. Na wydawnictwie zabrakło nawet wywiadu z Kazikiem (standardowy materiał dołączany do DVD) czy kimkolwiek z Kultowej ekipy, a jedynym dodatkiem do zapisu video imprezy jest pokaz slajdów z niej. Zabrakło także tradycyjnego „100 lat”, intonowanego przez Owsiaka po każdym niemal występie…
Wróćmy jednak do koncertu. Jako drugi bis dostaliśmy stały ich element, czyli skomponowaną głównie przez Wieteskę „Krew Boga”. Zabrakło natomiast „Konsumenta” i śpiewanej w ostatnich latach przez Grudzińskiego „Totalnej stabilizacji” (w tym wypadku chyba lepiej, że tak się stało, patrząc na sceniczną „energię” klawiszowca…). Przede wszystkim odczuwało się nieobecność pasujących jak ulał na koniec „Sowietów”. Zamiast nich usłyszeliśmy „Lewe, lewe, loff” (co ciekawe na „Live Pol’and’rock” tytuł został inaczej zapisany – brakuje w nim przecinków – niż na albumie „Muj wydafca” za 1995 r., z którego to utwór pochodzi; podobna uwaga dotyczy też kilku innych utworów).
fot. Ola Skorżyńska
Należy wspomnieć, że jak zwykle wykonane zostały także utwory stosunkowo mniej znane, takie jak znakomity, acz moim zdaniem niedoceniony „Patrz!”, czy dawno niesłyszany na żywo „Park 23”. Dostaliśmy też tytułowe numery z dwóch ostatnich płyt Kultu: odpowiednio „Prosto” (z 2013 r.) i „Wstyd” (z 2016 r.). Podczas koncertu można było usłyszeć także energiczną, ulubioną przez wiele dzieci (w tym wnuczki Kazika) Kultową kompozycję „Maria ma syna”, zagrane na góralską modłę „Ręce do góry”, monumentalnych i niezwykle nastrojowych „Jeźdźców” i utwór „Madryt”, do którego jeszcze wrócę w tym tekście. Wszystkie wspomniane piosenki znalazły się także na dwóch płytach CD, z zapisem audio z tego występu. A płyty te stanowią, same w sobie, ogromną wartość tego koncertu! Tak jak wspomniałem, każdy występ Kultu to niepowtarzalny spektakl. Wielu fanów było więc zaskoczonych, że na długo wyczekiwanym albumie koncertowym, wydanym w 2017 r. pod nazwą „Made in Poland”, Panowie woleli zrobić składankę z kilku występów, zamiast zarejestrować jeden tak, by oddać klimat, jaki tworzy całość jednego koncertu Kultu. Teraz, od strony muzycznej, klimat występu udało się zdecydowanie oddać.
fot. Stanisław Wadas
Występu, który mimo wszystko był zjawiskowy. Głównie ze względu na zakochaną w zespole publiczność, która przez cały czas dawała wyraz swej miłości, nawet pomimo słabszych momentów. Widownia śpiewała, tańczyła, klaskała, kucała/siadała i podskakiwała, „szła w pogo”, nosiła się na rękach itp. Radość przeplatała się u niej ze wzruszeniem z faktem, że uczestniczy w absolutnie historycznym wydarzaniu. Przed sceną zgromadziło się nie tylko wielu Polaków, ale także – podobnie jak na całym festiwalu – mieszkańców innych krajów, nie tylko europejskich. Na, jak zwykle świetnie oddającym atmosferę festiwalu, zapisie koncertu, na pierwszym planie, poza oczywiście polskimi, widać też choćby flagę Słowacji. Może dlatego przed „Arahją” Kazik wspomniał m.in. Bratysławę. I słusznie. Bo ten koncert powinien być wizytówką, także międzynarodową naszego rodzimego rocka i znakomitym (kolejnym) świadectwem tego, jak wielką i niepowtarzalną imprezę robi Owsiak. Dla fanów Kultu, do których się zaliczam, przez większości koncertu muzycy prezentowali się bardzo poprawnie. Kazik śpiewał czysto, dobrze frazował. Muzycy tradycyjnie na wysokim poziomie. Sekcja dęta po raz kolejny udowodniła, że w historii całej polskiej muzyki rockowej żaden zespół nie miał z niej takiego pożytku. Wszyscy zaprezentowali się jak zwykle profesjonalnie, niemal bez wpadek (drobne oczywiście były, np. pomyłka Kazik w utworze „Patrz!”). Ale bez pierwiastka „tego czegoś”, przez co „magię” czułem tylko momentami. A spodziewałem się być w euforii cały czas. Z drugiej jednak strony jeśli pewien rodzaj słusznej tremy, a nawet lekkiego strachu pojawia się u takich starych wyjadaczy, z Kazikiem na czele, to jest to chyba najlepsze świadectwo powagi występu na festiwalu słusznie nazywanym najpiękniejszym na świecie.
fot. Michał Bigoraj, Kult 9 października 2020 r. na Stadionie Syrenki w Warszawie
Ale mogło i powinno być trochę inaczej. Jak? Tak jak choćby 9 października 2020 r. w Warszawie, na ostatnim koncercie Kultu, na którym byłem. Jednocześnie ostatnim, który widziałem przed drugą falą pandemii, która sprawiła, iż większość przyszłych imprez muzycznych została przełożona bądź odwołana. Był to też ostatni koncert z moim udziałem, podczas którego Kazik wspominał wyjątkową dla niego i zespołu postać. Zmarły 16 października Rafał „Didi” Diduch to prawdopodobnie najbardziej znany przyjaciel polskiego zespołu rockowego. W ubiegłorocznym, ciekawym dokumencie „Kult. Film” można było zobaczyć, jak Didi niespodziewanie przyjeżdża na koncert kapeli z Teneryfy, na której mieszkał. Zaskoczony Kazik był wówczas bardzo wzruszony. O „Didim” Kazik wspomniał w Warszawie przy okazji utworu „Madryt” z płyty „Wstyd”. Tekst piosenki to bowiem luźny zapis przygód Didiego, który jako emigrant mieszkał w stolicy Hiszpanii, a później robił remont mieszkania lidera Kultu na Teneryfie (Kazik spędza tam od lat znaczną część wakacji).
Z drugiej jednak strony był to jednak koncert pod wieloma względami pierwszy. Po raz pierwszy na jesieni w Warszawie występ miał miejsce nie w Stodole, ale na zlokalizowanym obok Stadionie Syrenki (na którym do tej pory Kult gościł przy okazji Juwenaliów Politechniki Warszawskiej). Po raz pierwszy, ze względu na ograniczenia wywołane pandemią, na stadionowym koncercie było tak mało osób, co potęgowało wrażenie wyjątkowości tego wydarzenia. Przede wszystkim jednak pierwszy dlatego, iż w koncertowej odsłonie zadebiutowali nowi muzycy, zastępujący Glazika i Grudzińskiego. Być może to świadomość tego, iż kolejne występy prędko się nie odbędą (w powietrzu wisiało bowiem widmo lockdownu), być może kwestia debiutu, ale wyraźnie stremowany, choć przecież dobrze wpasowany w sekcję dętą saksofonista Mariusz Godzina (grający wcześniej we wspomnianym Buldogu) i wyraźnie przejęty – ale bardzo ekspresyjny i ożywiony (w zupełnym przeciwieństwie do swego poprzednika) i momentami niemal zasługujący na miano wirtuoza (choćby przy okazji szybkiej wersji „Piosenki młodych wioślarzy”, która w takim wykonaniu na koncertach z Januszem Grudzińskim się nie pojawiała) – klawiszowiec Konrad Wantrych sprawdzili się.
I to wszystko złożyło się na koncert właściwe idealny, w którym ekspresji i chęci Kazik miał aż nadto. Oczywiście znaczenie miał też repertuar, w tym utwory, których zabrakło na recenzowanym wydawnictwie, takie jak „Pasażer”, jak zwykle świetnie sprawdzający się na żywo. Jest to oczywiście, śpiewany po angielsku, cover słynnego „Passenger” Iggy’ego Popa. W Kostrzynie – nie licząc dwóch kompozycji Stanisława Staszewskiego – w ogóle niestety zabrakło coverów, z których przecież Kult także słynie. Zabrakło w ogóle utworów śpiewanych w innych niż polski językach. Nie to, co w Warszawie, w której usłyszeliśmy także „Dolinę” – tradycyjną pieśń rosyjską, której swoją wersję zespół przedstawiał na płycie „Tata 2” z 1996 r. (był to bowiem utwór śpiewany także przez ojca Kazika).
fot. Veronika Birilka, autor tekstu na Stadionie Syrenki w Warszawie 9 października 2020 r.
Wróćmy jednak do polskiego repertuaru zaprezentowanego na Stadionie Syrenki. A tu na pierwszy plan wysuwa się znakomity „Poznaj swój raj”. Ten utwór nie jest często obecny na koncertach, a znakomicie sprawdza się na żywo. Spokojny melodyjny wstęp klawiszowy nie zapowiada prawdziwego punkowego boomu, który później trwa niemal do samego końca kawałka. Zresztą cała piosenka pierwotnie miała być spokojna, celtycko-renesansowa jak jej początek. Dopiero później ewoluowała. Na szczęście! Do tego dochodzi niezwykłe klawiszowe solo głównego autora kompozycji Janusza Grudzińskiego (choć za aranżacje odpowiadał głównie, nieobecny już w Kulcie, Banan – czyli Krzysztof Banasik). Tutaj także mógł się popisać nowy nabytek Kultu Wantrych, który podobnie jak Wojciech Jabłoński towarzyszył Kazikowi w nagranej w tym roku bestsellerowej płycie „Zaraza”. Ciekawostką na koncercie były też choćby dawno niesłyszane „Łączmy się w pary, kochajmy się” czy rzadko grane utwory z płyty „Hurra!” (2009 r.): „Chodźcie chłopaki” i „Nowe tempa”. Bisy zespół zagrał tradycyjnie: „Polska”, „Konsument”, „Po co wolność”, „Krew Boga” i obowiązkowi zwłaszcza w Warszawie „Sowieci”. Do ogromnej popularności tej luźnej przeróbki (autor tej wersji tekstu nieznany) znanej pieśni legionowej (znanej pod tytułami „Maki” oraz „Ej dziewczyno, ej niebogo” i z założenia będącej pochwałą ułańskiej fantazji; tekst napisał Kornel Makuszyński do melodii Stanisława Niewiadomskiego) przyczyniły się bowiem zwłaszcza warszawskie koncerty juwenaliowe, które przez ponad 20 lat zespół dawał na dziedzińcu głównym UW. Irenuesz Wereński w zabawny sposób imituje podczas wykonania kawałka jazdę na koniu za pomocą gitary basowej. Tak też było na Stadionie Syrenki. Jedynym niepotrzebnym elementem był występ gościa w postaci syna Kazika Janusza (obecnie technicznego zespołu), któremu ojciec chce ewidentnie pomóc w jego piosenkarskiej karierze. Młodszy Staszewski przy akompaniamencie Kultu wykonał mocno przeciętny (i równie mocno niewyraźnie) „Głowa do góry”. Utwór prezentował się jak ubogi krewny przy np. klimatycznej i zbliżonej do wersji studyjnej (ponownie z „Taty Kazika” – jej autora) „Królowej życia”, której w Kostrzynie zabrakło (oczywiście wiele utworów wykonano na obu koncertach, w tym, poza hitami, np. „Ręce do góry”, „Maria ma syna” czy „Parada wspomnień”).
Zespół po raz kolejny potwierdził swoją wielkość i absolutnie kultowy (nomen omen) status wśród, nie tylko warszawskiej, publiczności, która niejednokrotnie ruszała nawet w pogo pod sceną! Jakość koncertu, repertuar, świetna forma muzyków, towarzysząca całości atmosfera dobrej zabawy i solidarności oraz zrozumienia pandemicznej sytuacji sprawiały, że człowiek nie przejmował się nawet niezwykle trudnymi czasem, w których przyszło nam żyć. Gitarowo-perkusyjno-dęta rockowa (szalał zwłaszcza Jabłoński) petarda podlana zaangażowaniem wokalnym świetnie dysponowanego Kazika. Ale nie tylko muzyka była tu ważna. Takie samo znaczenie miała wzajemna komunikacja, uśmiech i serdeczne żarty oraz wygłupy między muzykami. Kazik jak z rękawa sypał anegdotami i ciekawymi zapowiedziami utworów. Był ten odpowiedni i potrzebny luz. W Kostrzynie takiej atmosfery mi zabrakło. Nie zmienia to jednak faktu, że zespół, od strony artystycznej, zaprezentował się na stałym, bardzo wysokim poziomie, co w połączeniu ze skalą festiwalu istotnie może tytułować ich koncert mianem największego w historii naszego kraju. I nie ma tu na myśli tylko liczby uczestniczących w nim widzów. Może więc Sławomir Świerzyński z Bayer Full zweryfikuje swoją ostatnią wypowiedź na temat popularności tego legendarnego zespołu :).
Autor tekstu: Michał Bigoraj
Zdjęcia i filmy z Pol’and’Rock Festival: dzięki uprzejmości Fundacji WOŚP
Autor dziękuje Bartoszowi Tutorskiemu, Erikowi Zadroznemu i Piotrowi Kostyle, którzy towarzyszyli mu podczas koncertu w 2019 r. Piotrowi jest wdzięczny także za wspólny udział w tegorocznym koncercie w Warszawie. Podobnie jak Veronice Birilce, autorce jednego ze zdjęć użytych w tekście. Podobnie jak i Dariuszowi „Qbikowi” Kubikowi, który poddał „obróbce technicznej” zdjęcia z warszawskiego występu.