Kult w Stodole (15.01) – relacja
Na żadnym zespole nie byłem w życiu tak często. W żadnym też klubie tak często nie bywałem na koncertach. Czy mogłem zatem lepiej otworzyć tegoroczny koncertowy rok niż występem Kultu w warszawskiej Stodole? Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że ten niezwykle zasłużony dla polskiego rocka zespół obchodzi w tym roku swoje 40-lecie.
Fot. Michał Białowąs
Wspomniane powyżej obchody na terenie stolicy zespół zaczął bardzo hucznie. Ale jednocześnie bardzo nietypowo, bo koncert z 15 stycznia, który miał się pierwotnie odbyć 27 listopada poprzedniego roku, ze względu na chorobę jednego z muzyków został przełożony właśnie na styczniowy termin. Mieliśmy zatem wyjątkową okazję zobaczyć w styczniu koncert z trasy zwanej „pomarańczową” lub „okołopaździernikową”. Istotnie bowiem to organizowane z rozmachem od ponad 20 lat (żaden inny polski zespół nie może pochwalić się takim osiągnięciem!) tournée normalnie ma miejsce jesienią. Byłem zresztą na jego pierwszym warszawskim koncercie 29 października 2021 r. Teraz zaś na ostatnim. Napisać, że te koncerty różniły się od siebie, to truizm. Koncerty Kultu zawsze bowiem się od siebie różnią i pod względem repertuaru nie ma dwóch takich samych występów! Twórcą repertuaru live jest przede wszystkim basista formacji Ireneusz „Jeżyk” Wereński. W Stodole nie mogło obyć się bez zaskoczeń. Ale tylko pozytywnych. Pierwszym z nich była otwierająca imprezę, stosunkowo mało znana (a bardzo przeze mnie lubiana) kompozycja „Nowe tempa”, pochodząca z płyty „Hurra!” (2009 r.). Utwór, z niejednoznacznym tekstem Kazika, sprawdził się doskonale na początek występu. Nie tylko lider Kultu, ale wszyscy muzycy formacji jak zwykle momentalnie złapali świetny kontakt z publicznością. Ale czy mogło być inaczej, skoro jako drugą usłyszeliśmy energetyczną i zagraną na zbójnicko-góralską modłę kompozycję „Ręce do góry”?
Fot. Michał Białowąs
Atmosferę muzycznej koncentracji podtrzymał tytułowy utwór z płyty „Prosto” (2013 r.), po którym przyszedł moment na pierwszy z wielu absolutnych hitów formacji, czyli, jak to określa Kazik, „wakacyjną piosenkę” – „Gdy nie ma dzieci”. I istotnie, ta piosenka ma wakacyjny klimat, nie tylko ze względu na tekst. Przy niej dorośli ludzie (z piszącym te słowa na czele) bawią się bowiem właśnie jak dzieci. Kolejnym hitem, który usłyszeliśmy w Stodole, był „Baranek”, pierwszy z kilku reprezentantów płyty „Tata Kazika” (1993 r.). Tekst ojca Kazika Stanisława (nawiązujący w refrenie do „Dziadów” Adama Mickiewicza) w Kultowej interpretacji nie ma sobie równych i znakomicie sprawdza się w wersji na żywo, będąc na ogół najbardziej integrującym publiczność fragmentem koncertu. Nie inaczej było w Stodole. Przed i po chóralnie odśpiewanym „Baranku” usłyszeliśmy zaś przedstawicieli ostatniej płyty zespołu, nazwanej właśnie… „Ostatnia płyta” (2021 r.). Były to jedne z najlepszych kawałków na tym nierównym albumie, czyli odpowiednio „Wiara” (śpiewana przez Kazika z manierą przywodzącą na myśl Toma Waitsa) i „Rafi”, czyli utwór-hołd dla Rafała „Didiego” Diducha, największego przyjaciela Kazika. Lider zespołu uhonorował w tym utworze nieżyjącego druha w podobnie pięknym stylu, jak kiedy nagrał „Komu bije dzwon” (1998 r.), poświęcony zmarłemu perkusiście zespołu Andrzejowi „Szczocie” Szymańskiemu. W Stodole Kult nawiązał także do postaci Didiego przy okazji utworu „Madryt”, gdyż tekst tej piosenki jest zainspirowany przygodami przyjaciela Kazika. A potem nastrój zmienił się momentalnie, bo usłyszeliśmy mój ulubiony polski cover anglojęzycznej piosenki, czyli „Pasażera”, będącego oczywiście interpretacją utworu „The Passenger” z repertuaru Iggy’ego Popa (choć sam Kazik twierdzi, że wzorował się na wersji grupy Siouxsie and the Banshees).
Fot. Michał Białowąs
Tak upłynęła nam około jedna czwarta występu, której różnorodność oddaje jednak w pigułce to, co działo się także w dalszych częściach show. Usłyszeliśmy wszystko to, co w Kulcie najlepsze. Nie zabrakło zatem kolejnych utworów z repertuaru Staszewskiego seniora (zagrana w wersji „szybkiej” „Celina” i entuzjastycznie przyjęte, nieczęsto grane na koncertach „Knajpa morderców”, a zwłaszcza „Marianna”), innych utworów z ostatniej płyty („Donos do Boga”, „Prawo się wali”, „Chcę miłości” i kończąca zasadniczą część koncertu „Ziemia obiecana”), czy też obowiązkowych wielkich hitów („Do Ani”, „Wódka”, „(Po co) Wolność”, „Arahja”). Mogliśmy także posłuchać kawałków stosunkowo mniej znanych (i granych), takich jak „Chodźcie chłopaki”, „Dwururka” i mój zdecydowany faworyt z tego grona, czyli niezwykle energetyczny „Patrz!”.
Fot. Michał Białowąs
Tradycyjnym od pewnego czasu, choć dla mnie kompletnie zbędnym, elementem był też występ syna Kazika – Janusza (będącego także technicznym zespołu, co wywołuje nieprzyjemny dla oka kontrast podczas koncertów), który w charakterystyczny dla siebie sposób (jedyne w swoim rodzaju reggae…) wykonał utwór „Głowa do góry”. Nie zabrakło również choćby zawsze aktualnego utworu „Konsument”, skomponowanej przez Piotra Wieteskę (dawnego basistę, a obecnego menedżera Kultu, twórcę „pomarańczowej trasy”) „Krwi Boga” czy naszego narodowego rockowego hymnu, jakim jest „Polska”, przy okazji którego Kazik, z pomocą gitarzysty Wojciecha Jabłońskiego, prezentował biało-czerwono flagi od fanów, zawierające jednak motywy Kultu. Wszystkie te utwory, podobnie jak pozostałe, zostały znakomicie przyjęte przez publiczność. A wspominam o nich dlatego, że przez bardzo wiele lat były one żelaznymi punktami bisów. Tym razem pojawiły się w zasadniczej części koncertu, bo Kult zestaw bisów zmienił i nim żongluje. I tak w Stodole jako pierwszy dodatkowy utwór wykonano „Wyłącz komputer”, czyli kolejny kawałek z „Ostatniej płyty”. Ponadto usłyszeliśmy także wspomnianą „Celinę”, zdecydowanie najlepszego przedstawiciela albumu „Salon Recreativo” (2001 r.) w postaci przebojowej „Brooklyńskiej Rady Żydów” (podczas której tradycyjnie „oklaski rozległy się nawet z najdalszej części sali”) i „Piosenkę młodych wioślarzy”. Całość zakończyli „Sowieci”, którzy w Stodole zagrani po prostu być muszą. Utwór jest luźną przeróbką bardzo popularnej pieśni legionowej, do której tekst napisał Kornel Makuszyński do melodii Stanisława Niewiadomskiego. Kazik jak zwykle podkreślał swoją wdzięczność wobec fanów, mówiąc tradycyjne: „gdyby nie byłoby was, nie byłoby nas”. Ale, jak mu ktoś słusznie podpowiedział, „gdyby nie byłoby nas, nie byłoby was!”. Otóż to! To my, fani, składamy wam pokłony, panowie!
Fot. Michał Białowąs
Na koncertach Kultu byłem około sto razy. Najczęściej właśnie w warszawskiej Stodole, która jest właściwie moim drugim (koncertowym) domem. Zawsze było bardzo dobrze lub przynajmniej dobrze. Czasem wybitnie. Przy tak bogatym repertuarze zespołu zawsze czegoś zabraknie (np. na wspomnianym koncercie 29 października zagrano kawałki, których tym razem nie było, czyli: ukochane przeze mnie „Poznaj swój raj”, a zwłaszcza, zagrane na bis, „przyspieszone” nieco, „Kurwy wędrowniczki”). Cudowne jest to, że ten zespół nie dość, że trzyma genialną formę na żywo (dla mnie to niezmiennie najlepszy band koncertowy w kraju), to jeszcze rozwija się od strony „techniczno-wizerunkowej”, stawiając na genialne rozwiązania wizualno-muzyczne. Mam tu na myśli zwłaszcza tzw. linię życia, która jest widoczne na telebimie. W pewnym momencie kończącego zasadniczą część koncertu utworu „Ziemia obiecana” grający na bębnach Tomasz Goehs zostaje sam. Zanim do tego dojdzie, scenę opuszczają poszczególni muzycy. Najpierw Kazik, potem inni, a jako przedostatni – saksofonista Mariusz Godzina, który do zespołu dołączył w 2020 r., zastępując Tomasz Glazika (podobnie jak klawiszowiec Konrad Wantrych, który niedługo wcześniej zastąpił Janusza Grudzińskiego). W pewnej chwili mamy więc duet… perkusji z saksofonem! Widzieliście coś takiego w muzyce rockowej?! Nawet Pink Floyd na to nie wpadli... Gdy Goehs kończy swoją grę na bębnach, linia życia gaśnie.
Fot. Michał Białowąs
Kazik, jak zwykle, czarował nas konferansjerką (choć, jak na niego, dość oszczędną) i anegdotami. Publiczność w różnym wieku (dzieci także nie zabrakło) wypełniła Stodołę po brzegi. A to wszystko oprawione tradycyjnie spektakularną i świetnie zgraną sekcję dętą, którą poza Godziną tworzą puzonista Jarek Ważny oraz trębacz Janusz Zdunek, wzorową sekcją rytmiczną (Wereński, Goehs), znakomicie się uzupełniającymi gitarami (Jabłońskiego i występującego wyjątkowo bez opaski na oku Piotra Morawca) oraz momentami wręcz wirtuozerskimi klawiszowymi partiami w wykonaniu Konrada Wantrycha. W tym zespole po 40 latach wszystko się zgadza!
Autor tekstu: Michał Bigoraj
Autor tekstu serdecznie dziękuję Autorowi zdjęć za pozwolenie na ich wykorzystania w tekście.