Garou o sobie - wywiad
23 czerwca 2006Garou po premierze swego trzeciego krążka opowiada o pracy nad płytą, swych emocjach i planach związanych z przyjazdem do Polski.
Wracasz po trzech latach z nowym albumem. Powiedz, czy ta płyta będzie inna niż „Seul” i „Reviens” oraz dlaczego ten album nazywa się po prostu „Garou”?
Bardzo długo myślałem o tej płycie. Chciałem mieć czas, żeby zrobić ją w spokoju, nie mieć żadnych terminów na karku, chciałem być na 100% pewny, że jest ukończona zanim zaczniemy myśleć o premierze i promocji. I nagle wielkie zaskoczenie, wszystko poszło nam tak łatwo i tak szybko, naturalnie. Ten album jest chyba o wiele bardziej dojrzały niż poprzednie. To jest ten album, o jakim zawsze marzyłem. Tak „po prostu” i bez problemów. Naturalnie. Spontanicznie. Tak jak lubię.
Jakiś czas temu, gdy byłeś w Polsce na koncertach, zapowiadałeś, że trzeci album będzie po angielsku…
Już druga płyta miała być po angielsku. Ale w sumie doszedłem do wniosku, że jest tylu ludzi, którzy czekają na album po francusku, że na razie nie ma takiego przymusu. Nagrywając po raz pierwszy płytę po angielsku miałbym o wiele mniej wolności. Przy tej trzeciej płycie, po tym jak dwie pierwsze spotkały się z ciepłym przyjęciem, pozostawiono mi w zasadzie wolną rękę. Co do decyzji, co do wyborów piosenek, ludzi. Pozwolono, żebym sam decydował. Nie sądzę, że miałbym taki luksus pracując nad płytą po angielsku. Już na samym początku proszono mnie o wiele ustępstw.
Bardzo się z tego w Polsce cieszymy, bo czekamy na twoje francuskie piosenki…
Może nie powinienem mówić tego w rozmowie z tobą, ale często pokazuję was jako przykład… Ja się naprawdę czuję o wiele bardziej dumny z tego, że udało mi się osiągnąć sukces w Polsce z płytą francuskojęzyczną, niż gdybym zaczął śpiewać po angielsku dla publiczności francuskojęzycznej, która już mnie zna od dawna.
To miłe…
Ale to prawda, naprawdę to wszystko, co się działo w Polsce jest dla mnie bardzo ważne i wzruszające! Nawet jeśli publiczność na koncertach śpiewa fonetycznie?
(śmiech) No to jest właśnie przeurocze!
Słuchając twojego nowego materiału odniosłam wrażenie, że śpiewasz inaczej, troszkę wyżej. Tak, jakby odrobinę zmieniał ci się głos. Czy to prawda i jeśli tak, czy to był wypadek przy pracy, czy celowe działanie, chęć ewoluowania również w sferze wokalnej?
Nie jestem pewien. Wydaje mi się, że to chyba dlatego, że miałem dużo czasu, nie spieszyłem się i miałem głos bardziej wypoczęty niż kiedykolwiek. Nie musiałem go do niczego zmuszać. Faktycznie chyba ugrałem kilka nutek w górę, ale przede wszystkim ugrałem więcej dynamiki w głosie. Rzeczywiście bardziej go kontroluję.
Jakie były twoje inspiracje do tego albumu, po raz kolejny nie ty napisałeś piosenki. W jaki sposób je wybierałeś?
To strasznie ekscytujące wybierać sobie utwory z ogromnej liczby propozycji jakie dostaliśmy. Przysłano mi 158 piosenek. To wielki przywilej wybierać sobie z pośród tylu pięknych melodii i tekstów. Od początku postanowiłem, że chcę mieć na płycie 12 kawałków, jak 12 godzin na zegarze, bo motywem przewodnim tej płyty jest czas. Wydawało mi się, że to będzie potwornie trudne, bo 12 to strasznie mało. Ale po raz kolejny - to jakby stało się samo. Zakochałem się dokładnie w tych piosenkach od pierwszego słuchania i są moje. Bardziej niż kiedykolwiek, choć to nie ja je napisałem. I wiem, że będą mnie niosły na scenie, bo to koncerty są tym, na czym najbardziej mi zależy i co najbardziej kocham robić.
Jeszcze zapytam cię o twoich twórców. Bo dalej wiernie śpiewasz piosenki Plamondona, Goldmana, ale wśród nich pojawił się też ktoś nie bardzo znany w Polsce, czyli Pascal Obispo. Znamy jego piosenki, przeboje śpiewane przez Nataszę St Pier, ale nie jego samego, opowiedz kto to taki…
Poznaliśmy się gdy grałem Quasimodo w „Notre Dame de Paris”. Szybko się zaprzyjaźniliśmy, bardzo się cieszyłem, gdy zaczął pracować z Nataszą. Od pierwszej płyty proponował mi piosenki, ale jakoś chyba to jeszcze nie był ten moment. No i wreszcie zaczęliśmy współpracę teraz. Co zresztą jest bardzo miłe i fajne, pracować z wielkim twórcą, który zanim zaczął dla ciebie pracować, przez wiele lat był po prostu twoim przyjacielem.
Z tej współpracy zrodziła się przepiękna piosenka „L’injustice”. To ponoć także spotkanie z kimś bardzo szczególnym. Zadedykowałeś ją Patrickowi Dilsowi…
Pewnie nie wiecie kim on jest, tak jak nikt w Quebecu nie wie kto to taki. Poznaliśmy się w czasie wielkiego charytatywnego koncertu we Francji. Piosenka była już wtedy nagrana. Ktoś nas sobie przedstawił, rozmawialiśmy, on mi opowiedział całą swoją dramatyczną historię. Patrick przesiedział 15 lat w więzieniu za zbrodnię, której nie popełnił. I kiedy przyszedł czas na kręcenie wideoklipu zadzwoniłem do niego z zaproszeniem, czy nie zechciałby w nim wystąpić. Był bardzo zaskoczony. Ale chodziło mi przede wszystkim, żeby przyjechał spędzić miło czas w Quebeku, gdzie nikt go nie zna, gdzie jest anonimowy. Mógł być po prostu sobą. A teraz ci wszyscy, którzy znają jego historię, będą widzieli w nim symbol najstraszliwszej niesprawiedliwości, o której mówi ta piosenka. Stracił w więzieniu całą swoją młodość. Został niewinnie skazany na dożywocie mając zaledwie 16 lat. Dopiero po 15 latach poznaliśmy prawdziwego mordercę. Straszne…
Zawsze sprawiasz wrażenie człowieka szczęśliwego, roześmianego, optymisty. A twoje piosenki są przeważnie smutne i melancholijne…
Ja kocham śpiewać o emocjach! Lubię dawać ludziom szczęście, dlatego dużo się uśmiecham. Ale żeby dawać im szczęście piosenką, trzeba „odczarowywać” to, co ich boli. Śpiewać im o prawdziwych emocjach. Bo trochę o nich zapominamy w świecie w jakim żyjemy. Największe emocje to miłość, rozstanie, o nich właśnie śpiewam.
Na tej płycie jest piosenka „Quand je manque de toi”. Podobno dedykujesz ją swojej córeczce…
Ona została dla niej napisana. Mój przyjaciel Jacques Veneruso napisał ją rok temu. On zna mnie bardzo dobrze. Wie jak mi jest źle, kiedy jestem daleko od mojej córeczki. Nie prosiłem go o to, żeby napisał o tym piosenkę, ale ona jest tak piękna, że chciałem ją koniecznie śpiewać. Ale ten utwór można rozumieć też jako piosenkę o tęsknocie za miłością.
Każdy może po swojemu odczytywać ten utwór…
Tak, każdy może ją sobie przywłaszczyć, bo każdy z nas za kimś tęskni. Ja ją śpiewam dla mojej córeczki i dla wszystkich ludzi, którzy ze mną pracują. W mojej ekipie jest wielu Quebecoisów i kiedy jedziemy w trasę, wszyscy są bardzo daleko od swoich rodzin. Tęsknimy wszyscy strasznie, coś czuję że sporo łez popłynie w tournee w czasie tego kawałka.
Twoja córeczka Emelie wie, że jej tata jest gwiazdą rocka? Widziała cię na scenie?
Tak, widziała mnie na scenie, ale dla mnie jest strasznie ważne, żeby to wszystko działo się dla niej stopniowo. Ona wie, że tata jest muzykiem, ale ma absolutnie w nosie to, czy tata jest gwiazdą. Udało mi się przekazać jej pasję do muzyki, ale trzymam ją z daleka od całego światka show biznesu. Była na moim koncercie, obejrzała chyba dwie piosenki i jej się znudziło, więc się poszła bawić za kulisy.
Zastanawia mnie prawie magiczny fenomen piosenkarzy kanadyjskich w Polsce. Ty, Celine Dion, Natasha St Pier, ale też - ukochany przez wszystkich w Polsce - Leonard Cohen, umiesz go wytłumaczyć?
Nie mam pojęcia co to jest, ale jest coś na rzeczy. W jakiś sposób faktycznie Kanadyjczycy i Polacy są do siebie podobni. Nie wiem sam dokładnie, jest coś podobnego w naszej wrażliwości, szacunku do ludzi…
A jaki był twój pierwszy kontakt z Polską?
Pamiętam kilka lat temu, w Nicei na południu Francji, ktoś mi powiedział: „musisz koniecznie przyjechać do Polski, bo wszyscy tam znają piosenkę ‘Gitan’”. Nie wierzyłem, no bo jak i skąd? No i w życiu nie sądziłem, że to będzie taki sukces. A poza tym, ja chyba od zawsze miałem jakieś tam kontakty z Polską, przez - jak to się mówi - życie miłosne..
To kiedy do nas wrócisz, bo czekamy…
Myślę, że w przyszłym roku. Wprawdzie mamy już masę koncertów w kalendarzu, ale to oczywiste, że do was przyjedziemy. To jeśli chodzi o spektakle, ale ja sam spróbuję przyjechać jeszcze wcześniej.
Wobec tego co szykujesz na nadchodzące tournee?
Latem będę grał na festiwalach w Quebecu. Nigdy wcześniej nie robiłem całej trasy na plenerowych scenach. Prawdziwa trasa zacznie się w listopadzie. Chcę mieć wielką, nowoczesną scenę, która jednak łatwo i szybciutko będzie mogła dać nastrój intymności. Moim największym wyzwaniem jest właśnie dynamika, jaką chcę osiągnąć zmianami. I głosem i piosenkami, ale też dekoracjami. Żeby sprawiały, że scena będzie się wydawać raz malutką raz wielką, żeby przechodziła z nastroju w nastrój.
Twoje najpiękniejsze wspomnienie z Polski?
Na zawsze to chyba będzie Festiwal w Sopocie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. To był pierwszy raz, kiedy u was śpiewałem. Nigdy w życiu tego nie zapomnę. Mam nadzieję, że uda nam się z tego stworzyć miłość na dobre i złe…