Wrocławski projekt Hetane rozpoczął swoją działalność na przełomie 2002/2003 roku, kiedy w jego skład wchodziła dwójka muzyków: Magda Oleś (wokal, teksty) oraz Radek Spanier (muzyka). Zespół szybko został zauważony przez Piotra Kaczkowskiego, który bardzo często prezentował w swojej audycji nagrania z EP-ki "Find The Lost Ghost". Hetane na tyle przypadło mu do gustu, że "Ken-Ke-Lai" znalazł się na składance "Minimax.pl" wydanej przez Polskie Radio.
Wtedy muzyka formacji była niesamowicie mroczna, niekiedy nawet mylnie określana mianem "gotycka". W 2006 roku słuch o Hetane zaginął. Ale oto w 2009 roku wyłonili się z czeluści piekielnej z debiutanckim longplayem "Machines", który dzięki bezkompromisowości wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Jeszcze cięższe i potężniejsze oblicze Hetane wymaga od słuchacza już nie tylko otwartego umysłu ale także sporo czasu, niemniej warto go Hetane poświęcić. Być może ten wywiad pomoże Wam w zrozumieniu twórczości grupy.
Pytanie od podstaw: jak się poznaliście?
Radek Spanier: Ja z Magdą poznaliśmy się w jeszcze w Jeleniej Górze skąd pochodzimy i gdzie współtworzyliśmy jeden projekt muzyczny (Kaszmir – przyp. aut.). Potem we dwójkę przyjechaliśmy do Wrocławia gdzie stworzyliśmy dwuosobowe „Hetane”. Nie znaliśmy praktycznie nikogo we Wrocławiu, nie znaliśmy innych muzyków, więc pisaliśmy muzykę we dwójkę w wynajętym mieszkaniu, nie patrząc na nikogo i na nic, intuicyjnie. Poszliśmy w nową stronę, bo odkryliśmy nowe brzmienia, zespoły i nowe możliwości robienia takiej muzyki. A potem na pierwszym festiwalu Minimax poznaliśmy „Jelenia” (Łukasz Pol – gitarzysta – przyp. aut.) i zespół Her. „Jeleń” niedługo potem dołączył do nas i graliśmy już jako trio. Od niedawna są z nami basista - Remik „Rem” Karpienko i perkusista Janusz „Malina” Malinowski i w tym składzie koncertujemy.
Powiedziałeś, że nagrywanie płyty zajęło Wam rok. Powiedzcie jak przebiegał proces jej powstawania?
RS: Każdy z nas miał już pomysł, zalążek czegoś, np. rytm perkusyjny, pochód basowy, no i przynosiliśmy takie kawałki, wysyłaliśmy sobie w zapętlonej formie no i kolejna osoba coś tam dodawała od siebie i tak powstawał utwór, który potem nagrywaliśmy w domu.
Magda Oleś: ...Nagrywanie „Machines”... Ciężko powiedzieć czy to było rok czy dwa lata, myślę że to trwało półtora roku (śmiech). Był to proces etapowy. Wyglądało to tak, że zbieraliśmy pewną sumę pieniędzy i z kilkoma gotowymi utworami, powiedzmy pięcioma - żeby były spójne - szliśmy do studia, w którym robiliśmy wspólnie mix oraz ostateczny szlif. Potem zbieraliśmy kolejną kupkę pieniędzy i znowu szliśmy do studia. Dlatego ten proces był tak rozciągnięty w czasie. Materiał cały czas się docierał. Utworów nazbierało nam się około dwudziestu. Zostały najsilniejsze i najbardziej spójne ze sobą.
Na co dzień jak podejrzewam zajmujecie się czymś innym niż tylko tworzeniem muzyki. Ile czasu wobec tego poświęcacie muzyce? Jak to się przedstawia czasowo?
MO: Mało śpimy (śmiech).
RS: Wiesz, od poniedziałku do piątku w tak zwanej fabryce jak my to nazywamy, czyli korporacji podbijamy te karty od ósmej do szesnastej…nie ma co ukrywać, że człowiek jest zmęczony po takiej pracy, która nie jest jego marzeniem życiowym, ale która jednak daje nam chleb i pozwala tworzyć i pracować nad muzyką. Na wspólne granie, próby zostają nam głównie weekendy lub późne wieczory.
W jaki sposób Wasze codzienne zajęcia: praca, dom wpływają na Waszą wyobraźnię? W jakim stopniu ją zasilają? Ile czerpiecie z życia codziennego do tworzenia muzyki?
MO: Strasznie szerokie pytanie… Ja z Jeleniem uprawiamy tzw. wolny zawód, bo jesteśmy architektami. Nie jest to zajęcie całkowicie wiążące, jednak pochłania sporo czasu. Bądź co bądź jest to jednak ciężki ale też twórczy zawód i można z niego sporo czerpać. Ciągle zauważam dużo podobieństw pomiędzy architekturą a muzyką.
Na przykład jakich?
MO: Forma, kreacja, zależności: odbiorca-twórca, dzieło: nowe i starzejące się…hmm, co jeszcze… prostytucja artystyczna (śmiech).
RS: I Powtarzalność. Dla mnie tak jak w muzyce – loopy.
MO: Staram się dostarczać samej sobie źródła zasilania. Architektura oddziaływuje, ale nie jest moim głównym źródłem energii. Bardziej dotyka mnie natura, słowo, książka, film czy inna muzyka, a również cała sfera podświadomości, mistycyzm. I to są tak naprawdę niewyczerpane źródła energii. Przeszłam już w swoich tekstach etapy opisywania rzeczywistości, teraz wolę wchodzić w te sfery niedopowiedziane, wizje, sny a także przemycać coś od siebie, coś co właśnie odkryłam albo mity, które obaliłam.
Dlaczego w ogóle zaczęliście tworzyć muzykę?
MO: Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. To była po prostu czysta potrzeba, tak instynktowna, że w ogóle się jej nie opierałam, ani się nad nią nie zastanawiałam. Po prostu szłam w tym kierunku. Zauważyłam tylko, że nie mogę bez tego żyć i dlatego to ciągle trwa, pomimo różnych zakrętów, wyboistych dróg cały czas wracam do muzyki i walczę, bo w tym kraju tworzenie muzyki jest walką…
RS: Nie wiem dlaczego. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie dlaczego muzyka. Bo to jest takie pytanie o podstawy: dlaczego człowiek, dlaczego język polski, dlaczego język angielski. To jest pewna ścieżka, której my do końca nie wybieramy jakoś tak kształtuje się nasze życie, że muzyka nagle zaczyna być tym życiem. To jest też pewien rodzaj natchnienia, który dotyka człowieka w pewnym momencie życia. Ja zostałem dotknięty przez muzykę, nie przez obraz nie przez innego rodzaju sztukę czy karierę naukową tylko muzykę, która mnie tak poruszyła, że chciałem w tym być i żyć dźwiękami.
W jaki sposób znaleźliście wydawcę? Szukaliście czy ktoś Was znalazł? Czekaliście, czy też ktoś czekał na Was?
MO: I jedno i drugie.
RS: To jest historia, która zaczęła się od Piotra Kaczkowskiego, od kiedy pojawiliśmy się na Minimaxie. Potem Magda gościła na płycie "In" Agressivy 69 i ta więź z Bodkiem i to, że docenił to co robimy zaowocowało wydaniem "Machines" w 2-47 Records. Ale to trochę trwało, od 2004 roku, kiedy ukazał się Minimax wtedy już zaczęliśmy pracować nad nowym składem, nową muzyką do tej płyty i nad nową energią. I tak powstał album „Machines”.
Która z kompozycji sprawiła Wam największą frajdę podczas tworzenia? Którą lubicie najbardziej grać na koncertach?
Łukasz Pol: Jest kilka utworów, które sprawiły mi dużą frajdę przy tworzeniu, jednak ciężko mi w tej chwili powiedzieć który konkretnie najbardziej, bo z każdym z utworów jestem bardzo związany emocjonalnie, trudno mi wybrać.
MO: Ale ściema (śmiech)... Wiesz co, ja widziałam. Ty lubisz grać "Monopoly, prawda?
ŁP: "Monopoly" bardzo lubię grać, ma power na koncercie. Lubię też "Wild Woman".
RS: Dla mnie najlepszą rzeczą, jaką zrobiliśmy dźwiękowo jest "Wild Woman" w tej wersji podstawowej (numer 04 na płycie), bo to był trudny utwór do aranżacji i wielką sztuką było zrobić go tak, żeby nie zagłuszyć tej melodii, żeby wszystko się kleiło. To właśnie od „Wild Woman” zaczęliśmy mieć dziwne pomysły na nowe instrumenty, nowe brzmienia. To był utwór, który nas zaskoczył dźwiękowo. Przez pierwsze godziny myśleliśmy „cholera, chyba nic z tego nie będzie”, bo wiesz nie mieliśmy do końca skrystalizowanej wizji tego kawałka.
Janusz Malinowski: Podczas koncertu to "Instinct". Zawsze lubiłem ten numer.
MO: Moją najciekawszą podróżą był przedostatni numer na płycie "Sirenmoon". Siedziałam wtedy w domu sama, późną nocą, przy komputerze mając w głowie TĘ melodię. Potrzebowałam wystukać sobie do niej rytm, więc zaczęłam szukać po całym domu nadającego się do tego przedmiotu. Najbliżej był kubek z fusami z zielonej herbaty… Stary dobry porcelanowy kubek. To właśnie na nim wygrywałam sobie ten rytm i śpiewałam trochę na ślepo, z zamkniętymi oczami. W jedną noc powstał cały numer. Żeby dopełnić wizję tego kawałka w naszej kuchni dograliśmy później trochę sztućców, patelnię. Bawiliśmy się tymi dźwiękami, przesterowaliśmy nawet wodę. Jeleń dopełnił moją wizję grając piękną melodię na naszej stuletniej cytrze. To takie moje nocne zamknięcie płyty…
To twoja podróż, a moją jest utwór "Find The Lost Ghosts”. Czy moglibyście coś bliżej o nim powiedzieć?
RS: To jeden z najstarszych utworów Hetane. Było jeszcze kilka utworów zanim powstał „Find The Lost Ghosts”, ale to miał być taka opowieść rozpoczynająca i jednocześnie kończąca każdy koncert, taki indiański klimat. Dokładnie nie pamiętam, bo to był taki półsen, jak go robiliśmy ale powstał na pewno podświadomie.
MO: To był taki dziwny czas, kiedy czytaliśmy dużo Castanedy (Carlos Castaneda - antropolog amerykański, autor serii kontrowersyjnych książek opisujących jego naukę szamanizmu (starożytna toltecka magia) wśród Indian z Meksyku – przyp. aut.), ja czytałam dużo dziwnych książek o magii, podróżowaniu, szamanizmie. Chcieliśmy to wszystko przemycić na grunt naszej muzyki. I jest tam troszkę takiego ducha Indian. Instrumentarium jest skromne, ale też o to nam chodziło. Dużo jest tam otwartych przestrzeni. Jeśli chodzi o teksty, to często pisząc swoje teksty przenoszę się w konkretne miejsca, mam konkretne obrazy, spotykam tam konkretnych ludzi… i w tym utworze odwiedzam rozległą niesamowitą krainę, dlatego też jest on dla mnie tak strasznie intymny i ważny.
Podsłuchałam, ze pracujecie nad drugą płytą. Zdradźcie trochę szczegółów.
ŁP: Żadnych konkretnych numerów jeszcze nie mamy, są jakieś wizje, ale już zaczynamy o tym intensywnie myśleć, i chcemy jak najszybciej zabrać się do roboty. Koncerty koncertami zagramy je na pewno, ale mamy już głód na drugą płytę.
MO: Ja już zaczęłam pisać, mam już trzy utwory, ale teraz przy pisaniu chciałabym obrać trochę inną drogę.
Będzie więcej polskich tekstów?
MO: Oj, tego nie wiem. Nie mówię "nie". Terapia trwa (śmiech).
JM: Na pewno w warstwie instrumentalnej inaczej zabierzemy się do nagrywania, na pewno Malinowski i jego żywe bębny dodały nam takiej energii, którą chcielibyśmy zarejestrować na następnej płycie. Chcielibyśmy spróbować nowej drogi, zarejestrować na drugiej płycie więcej „powietrza”.
MO: Przesterujemy powietrze (śmiech).
RS: Instrumentarium będzie na pewno podobne, będzie tak samo brudne, i niski strój czyli będziemy zdejmować spodnie do kolan i nisko się stroić (śmiech).
A czy ten nowe utwory będziecie prezentować na najbliższych koncertach?
MO: Na pewno będziemy je grać w miarę powstawania, zawsze tak robimy. Sprawdzamy tym samym reakcje publiczności. Sprawdzamy te utwory także dla siebie samych, bo czasem się okazuje, że utwór jest strasznie silny, a my go nie zauważyliśmy albo całkiem na odwrót: wydaje nam się, że numer jest super, a zagrany na żywo okazuje się być mega klapą. Ale na pewno jak zrobimy coś fajnego to damy Tobie i publiczności znać.
Koniecznie! Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Ewa Kuba, Klub Qfajka, Warszawa 30.05.2009, Festival Podwodny Wrocław 12.06.2009. Foto: Ewa Kuba, Podwodny Wrocław.