Piotr Żaczek - wywiad
4 października 2006W listopadzie odbędzie się premiera autorskiego krążka Piotra Żaczka. Jego najnowsza muzyka to fuzja jazzu, soulu i popu.Materiał na „Mutru” powstawał przez blisko 2 lata.
Utwory (ponad 70 minut) zostały wybrane z kilkunastu godzin zarejestrowanej, lub pozostającej na etapie pomysłu muzyki. Tego albumu można słuchać przypadkiem, ale wtedy pozostaną w głowie jedynie tematy. Ucieknie coś, o czym chciałem z Piotrem Żaczkiem porozmawiać.
Piotr Żaczek: „Mutru” poświęciłem kilka ostatnich miesięcy życia. Każdą wolną chwilę spędzałem w studiu. Ciągle przychodziło mi coś do głowy, jakieś nowe brzmienia, albo całkiem zakręcone sytuacje.
Maciej Stryjecki: Jak chociażby rozmowa w tle, pod koniec czwartego numeru. To Ślązacy, Kaszubi, czy kosmici?
PZ: To kawałek życia. Po koncercie Anity Lipnickiej wracałem do domu. Mieliśmy wypadek, totalny dzwon, dachowanie. Straciłem przytomność i trafiłem do szpitala. Byłem szyty, składany do jednego kawałka. Następnego dnia budzę się w szpitalu, słyszę głosy i prawie nic nie rozumiem. Przerażenie tym większe, że byłem w miejscu, którego nie znam i nie znałem języka, w którym ci ludzie mówili. Posługiwali się jakimś przedziwnym dialektem. To było na południu, dwadzieścia kilometrów od czeskiej granicy. Zadzwoniłem do kolegów. Poprosiłem, żeby mi przywieźli mini dyska z mikrofonem. Nagrywałem całe rozmowy, bo to było niewiarygodne. Język polski może być różny, na Kaszubach lub w wysokich górach trudno cokolwiek zrozumieć. Do końca, kiedy rozmawiałem, bardziej łapałem ogólny kontekst, niż poszczególne słowa. Musiałem to wykorzystać, najlepiej nie zmieniając niczego. Są tam rzeczy niepowtarzalne, jak chociażby definicja szczęścia według Alojzego Cholewy – człowieka jak najbardziej prawdziwego.
MS: Prawie cały materiał to basówki
PZ: Wszystkie dźwięki, które pochodzą od gitar to basówki, wysoko grane sola też. Wyjątkiem są dwie piosenki (reszta albumu to muzyka instrumentalna). Śpiewają je Ania Szarmach i Kuba Badach z Poluzjantów (w tej płycie jest zresztą bardzo dużo z charakteru zespołu, prawie cały skład grupy). W ich przypadku do studia zaprosiłem Damiana Kurasza. W numerze „Wodny Oz” występuje „wodna sekcja rytmiczna”. Instrumentami perkusyjnymi były: szklanki, kamyki i przedmioty, które wrzucałem do wody. Na przykład stopa to pusty kubek, którym uderzałem o lustro wody. Odbicia były różne, więc miałem dużo próbek naturalnego pochodzenia. Reszta to gitary. „Willow”, ósmy, też jest na samych basówkach. I tylko trzeba było to tak zmiksować w całość, żeby się fajnie kleiło.
MS: Masz swój ulubiony instrument?
PZ: Mam ulubiony instrument przez dwa lata, ale świat idzie dalej. Jest jakiś inny. Zawsze, kiedy coś kupię mówię: kurcze, tego nie sprzedam. Ale pojawia się inny bas na horyzoncie. A ten „gorszy” marnuje się u mnie, nikt na nim nie gra. A szkoda. Zresztą gitary, które mam trudno porównywać na zasadzie lepsza – gorsza. Wybieram po prostu te, które aktualnie najbardziej mi pasują. Staram się jednak nie oddawać instrumentów przypadkowym osobom. Jeżeli wiem, że człowiek dobrze gra, mój bas zostanie potraktowany z szacunkiem i będzie wydawał właściwe dźwięki, wtedy mogę go z czystym sumieniem przekazać komuś innemu. Sentyment do gitar, na których grałem pozostaje na zawsze. Słyszę mojego MusicMana na przykład w Opolu i czuję, że to kawałek życia i mnóstwo wspomnień, lepszych i gorszych.
(Maciej Stryjecki)