Kult w Spodku (23.11.2024) – relacja
Na koncertach Kultu byłem grubo ponad 100 razy, najczęściej w warszawskiej Stodole. To właśnie tam Kult występuje od lat kilkukrotnie podczas tzw. Trasy Pomarańczowej, czyli prawdopodobnie najdłużej istniejącej regularnej trasy koncertowej w historii polskiego rocka. Miejsce Kultu w historii tego gatunku w Polsce także jest szczególne, jak kultowa – nomen omen - hala Spodek. Występ Kultu w tym miejscu stanowi od lat dla wielu fanów najważniejszy przystanek na wspomnianej trasie. Cieszę się niezmiernie, że mogłem wreszcie w nim uczestniczyć.
Ten koncert był wyjątkowy także z zupełnie innego powodu. 21 listopada, w wieku 93 lat, zmarła Mama Kazika, pani Krystyna. Tym samym lider Kultu, podobnie jak pozostali członkowie zespołu, zagrał po raz pierwszy w historii bez obecności rodzicielki Staszewskiego.
W tej sytuacji nikogo nie zdziwiłaby decyzja o odwołaniu koncertu. Jednak – ponieważ każdy ma prawo przeżywać żałobę po swojemu – Kazik się na to nie zdecydował. Pamięć swojej mamy oczywiście jednak uhonorował informując w pierwszych słowach, że koncert jest jej dedykowany. W tym kontekście wyjątkowo zabrzmiał zagrany jako drugi utwór (koncert otworzył numer „Wspaniała nowina”), nostalgiczny, ale jednocześnie nasycony punkową energią kawałek „Parada wspomnień”, po którym mogliśmy mieć już pewność, że mimo smutnych okoliczności będzie to radosny koncert. Kazik sam powiedział, że jego mama nie chciałaby, aby się smucił, ale by był wesoły. I choć zagrana jako kolejna ballada „Dziewczyna bez zęba na przedzie” wesoła w warstwie muzycznej raczej nie jest, to już nie można tego powiedzieć choćby o energetycznych hitach, których teksty należy przyjmować z lekkim przymrużeniem oka. Mam tu na myśli choćby „Brooklyńską Radę Żydów” i „Gdy nie ma dzieci”. Przy okazji tego pierwszego imponująco wypadł zwłaszcza fragment: „Teraz oklaski rozległy się nawet z najdalszej części sali”, po usłyszeniu którego wstała także część ludzi, która koncert oglądała na trybunach. Wśród nich byłem także ja, bo – chyba po raz pierwszy przy okazji halowego koncertu Kultu – akredytacje prasową dostałem na miejsce siedzące. Ale i tak pojawiałem się też na płycie.
Wspomniane utwory nie były oczywiście jedynymi przebojami, które usłyszeliśmy. Żaden koncert Kultu nie może przecież odbyć się bez „świętej trójcy”, czyli „Arahji”, „Polski” i „Baranka”. Utwór dotyczący naszego kraju poprzedzony był wyjątkowo długim instrumentalnym wstępem, podczas którego Kazik jak zwykle zbierał biało-czerwone flagi od fanów, by później – wraz z szefem ochroniarzy Kultu, który tradycyjnie przy tej okazji wcielił się też w rolę drugiego wokalisty – prezentować je dumnie ze sceny. Oglądanie tego z perspektywy trybun wzmacniało uczucie podniosłości chwili. Podobnie jak przy „Baranku”, a zwłaszcza zaśpiewanym na samym końcu słynnym refrenie, który chóralnie wyśpiewany przez ponad 10-tysieczną publikę wybrzmiał w Spodku imponująco.
Kult słynie z tego, że każdy koncert ma niepowtarzalną setlistę, w której znajdują się też utwory stosunkowo mniej znane. I tak też było w Katowicach, w których usłyszeliśmy choćby kawałki „Amulet”, „Onyx”, „Jutro także będzie dzień” czy „3 gwiazdy”. Bohaterami tekstu ostatniego z nich są żona i synowie Kazika, z których jeden tradycyjnie pojawił się także na scenie. Mowa o młodszym z nich Janie, który występuje jednak pod pseudonim Janusz i jak zawsze zaprezentował swój, utrzymany w konwencji reggae, kawałek „Natty Rebel”, a wspólnie z ojcem zaśpiewał „Konsumenta”. Cóż, jeśli chodzi o podobieństwa do ojca, to widzę je tylko w specyficznej scenicznej „choreografii”, czyli charakterystycznym chodzie, który cechuje obu Staszewskich. Kończąc już wątek akcentów rodzinnych dodam jeszcze tylko, że jako drugi bis dostaliśmy utwór „Do Ani”, który - jak wiemy - Kazik napisał z myślą o swojej żonie. Poza wspomnianym „Barankiem” oraz „Celiną” nie usłyszeliśmy jednak nic z płyty „Tata Kazika”, na której w 1993 roku Kult przedstawiał swoje interpretacje utworów stworzonych przez ojca Kazika, Stanisława. Dziwne, tym bardziej, że ta płyta była chyba najbliższa z całego dorobku jej syna zmarłej pani Krystynie. Brak większej liczby utworów z „Taty Kazika” (dzień później w Rzeszowie zagrali już choćby „Knajpę morderców” i moje ulubione „Kurwy wędrowniczki”!) to największy minus tego koncertu. Jednak nie jedyny, bo w kontekście śmierci Mamy Kazika aż prosiło się o wykonanie pięknej ballady „Komu bije dzwon” (tym bardziej, że jej współkompozytorem był zmarły w zeszłym roku wieloletni muzyk, głównie klawiszowiec, Kultu, Janusz Grudziński).
A poza tym, to w koncercie wszystko się jak zwykle zgadzało! Sekcja dęta (puzonista Jarek Ważny, trębacz Janusz Zdunek i saksofonista Mariusz Godzina) potwierdziła, że w zespole rockowym jest niezwykle ważną wartością dodaną. Z instrumentami klawiszowymi szalał Konrad Wantrych, który swoją ekspresją może wzbudzać w zakłopotanie innych rockowych pianistów. Odpowiedzialny za koncertowy repertuar basista Ireneusz Wereński, gitarzysta Wojtek Jabłoński i perkusista Tomasz Goehs, to „starzy wyjadacze”, którzy swoją grą potrafią nawet przykryć brak drugiej gitary, za którą odpowiedzialny był do niedawna, mający problemy z prawem i nie występujący aktualnie z zespołem, Piotr Morawiec. Kazik śpiewał zaś bardzo poprawnie i czysto, i to nie tylko teksty napisane przez siebie, bo w Spodku świetnie wybrzmiał choćby cover Czesława Niemena („Płonąca stodoła”), klasyk Iggy’iego Popa („Pasażer”) czy polska wersja utworu spopularyzowanego przez zespół The Animals („Dom wschodzącego słońca”). Kapitalnie jak zwykle zabrzmieli też tradycyjnie kończący całość „Sowieci”. I choć Kazik tym razem nie „zadedykował” ich Władimirowi Putinowi, to jego – ale chyba i całego zespołu oraz wszystkich ludzi zebranych w Spodku – stosunek do rosyjskiego dyktatora mogliśmy poznać dzięki animacjom na telebimach przedstawiających jego twarz w połączeniu z ukraińską flagą. Dostało się także partii poprzednio rządzącej w naszym kraju, bowiem niedawne „twarze” telewizji publicznej – Danuta Holecka, Michał Ziemiec i Jacek Kurski – zostały napiętnowane przy okazji utworu „(Po co) Wolność”, w „teledysku”, do którego zostali (podobnie jak to miało miejsce na słynnym koncercie na Pol’and’Rock Festival w 2019 roku) przedstawieni w komunistycznych mundurkach. O wiele mniej politycznie, za to niezwykle radośnie, było w momencie zagrania „Piosenki młodych wioślarzy”, przy okazji której część publiczności zgromadzonej na płycie udaje właśnie wiosłowanie. Śmiało można napisać, że jest to leitmotiv tegorocznej trasy. W Spodku robiło to szczególne wrażenie!
Stałym elementem koncertów Kultu jest też to, że publika bawi się znakomicie. Nie tylko wielu fanów jest noszonych na rękach i dostaje się pod scenę, ale niektórzy – tak jak to było w przypadku jednego z nich w sobotę – nawet na nią wchodzą!
Wejść było też z pewnością warto na poprzedzający główny koncert występ formacji Ziembul, stały support przed koncertami Kazika i spółki. Rzeszowski zespół zaprezentował mieszankę utworów ze swoich dwóch albumów, z których ten drugi - „Wniebozwątpienie” - został wydany w tym roku. Zaangażowane teksty, rockowa muzyka (puszczająca jednak oko do „ejtisowych” klimatów) i świetna sceniczna prezencja ekipy dowodzonej przez Łukasza Ziembę, po raz kolejny potwierdziła, że przyszłość polskiego rocka jest w dobrych rękach.
Mam jednak nadzieję, że jak najdłużej jego teraźniejszością będzie zespół Kult!
Tekst: Michał Bigoraj
Zdjęcia: Karolina Renc/Muzyczne Pocztówki Karoli